Z oddali dom sprawiał wrażenie opustoszałego, brązowe drzewa
kontrastowały ze śniegiem, a szarzyzna na niebie, cisza i siatka dookoła
budynku powodowały, że obraz wydawał się nieruchomy.
Wystarczyło zrobić kilka kroków w prawo, a przez drzewa
prześwitywał biały tynk i widać było drzwi i krótkie schody z drewnianą
poręczą, w tle zaświtał jeszcze jeden domek, mniejszy, z mojego okna
niewidoczny.
Dom intrygował mnie od dawna, patrząc na niego często
myślałem: co dzieje się u sąsiadów...
Sprowadzili się tutaj pod koniec stycznia na miejsce starego
Spyrki. Złośliwy starzec wreszcie uwolnił nas od swoich uwag.
Najwidoczniej domek przejęła rodzina bo zjawili się prawie
od razu. Przyjechały dwie osoby, chyba para: kobiety i mężczyzna około czterdziestki.
Mężczyznę widziałem już kiedyś jak odwiedził starego. Ciekawe, czy ich sposób
bycia był podobny.
Spyrka odszedł w nocy, a dwa dni później, pod wieczór, można
było dojrzeć czarnego vana VW z dużymi wypukłymi oknami, jakby jego właściciele
nie dbali o upływ czasu.
Następnego dnia wracając z najbliższego sklepu zobaczyłem
kobietę, jak wyszła na papierosa.
Stała przed domem i wypuszczała kłąb dymu na skuty lodem
krajobraz.
-
Trzeba uważać na gardło
-
Taaa, dzień dobry, ukrywam się przed mężem, nie cierpi
jak palę.
-
No tak, moja ex też popalała, mam na imię Patryk
-
Anna. – Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się. – Znał pan
ojca?
Była dość atrakcyjną brunetką,
lekko przy kości.
-
Tak znaliśmy się i często rozmawialiśmy, miły człowiek
– skłamałem.
Uśmiechnęła się ponownie, tym
razem pod nosem i zgasiła niedopałek kozakiem.
-
Nie mogę uwierzyć, że to zrobił, na starość kompletnie
stracił zmysły.
-
Masz jakiś pomysł, czemu zniknął, gdzie może być? –
zapytałem.
-
Nie miał żadnych problemów, jak na siedemdziesiąt lat trzymał
się bardzo dobrze, bez problemów finansowych ani rodzinnych, samotność?
Towarzyskość Anny i jej sympatyczna powierzchowność
kontrastowały z obrazem jej ojca, a może teścia.
Porozmawialiśmy chwilę i szybko się pożegnaliśmy. Wyglądała
na dociekliwą osobę, ciekawe czy uda jej się znaleźć odpowiedź !?
-
Może wpadnij do nas, poznasz mojego męża.
-
Nie odmówię. – Byłem bardzo ciekaw jak wygląda domek w
środku.
Wioska Orzechów to niespełna sto dymów w najbardziej na
północny wschód wysuniętym krańcu Polski. Wprowadziłem się tu dwa lata temu,
żeby zadedykować resztę życia mojemu największemu marzeniu: pisaniu … i życiu
na wsi na odludziu.
Odpowiadało mi nieduże sąsiedztwo, kilka domów i cisza.
Starego Spyrkę poznałem już następnego dnia po kupnie domu.
Wydarł się na mnie, bo nie odpowiadał mu sposób w jaki zaparkowałem swojego
Peugeota. Z początku ignorowałem jego ataki słowne, ale później zacząłem być
tak samo nieprzyjemny. Ucieszyła mnie więc perspektywa nowych znajomych.
Ciekawe czy stary powiedział im o mnie.
Większość ludzi chowała się w domach, ale ja lubiłem polarną
scenerię. Zawsze unikałem przeraźliwego słońca, a tu było dużo lasów, cienia i
długa mroźna zima.
Ludzie okutani w kurtki, czapy wydawali się spowolnien, a to
sprzyjało kontemplacji.
Kupiłem butelkę wódki i powędrowałem do domu, spojrzałem
przez okno na zarysy domostwa sąsiadów poczym wyszedłem do małego ogródka za
domem, rzuciłem okiem na, przysypane na razie śniegiem, miejsce przy płocie i
stwierdziwszy, że wszystko jest po staremu wszedłem do domu.
Po chwili znalazłem się u Anny i jej męża; okazał się
uśmiechniętym, o spokojnym usposobieniu, rówieśnikiem żony.
Rozmowa szybko zeszła na temat starego Spyrki. Po wypicie
dwóch szklaneczek gospodarze pokazali mi dom.
Minęło już 48 godzin i dawno temu zawiadomili policję.
-
Szukaliście jakichkolwiek śladów, czegoś co może
podsunąć jakiś trop?
-
Ależ oczywiście, ale nic szczególnego... tego dnia
zrobił zakupy monopolowe, znaleźliśmy rachunek.
-
Hmm. – Zmrużyłem oczy. – No i?
-
Prawdopodobnie coś się musiało stać, codziennie
rozmawialiśmy przez telefon, był raczej odludkiem i nie pił, jak wiesz... – Uśmiechnął
się Marek.
-
Tak, czyli kupił ten alkohol dla kogoś?
-
Tak, chyba tak.
Dalsza część rozmowy upłynęła w sennej tonacji, przerywanej
tykaniem zegara. Dostosowałem się do ich spokojnego sposobu mówienia i po
jakichś trzech godzinach pożegnaliśmy się. Anna miała, mimo wszystko, bardziej
kłujący wzrok od męża.
Od czasu do czasu wpatrywała się we mnie. Pod koniec
zapytała: „ Czy może widziałeś go tego dnia gdzieś?”
-
Niestety nie, no ale na mnie już czas.
Uśmiechy na twarzy i podnieśliśmy się z foteli. Budowanie
wizerunku spokojnego i towarzyskiego to podstawa iluzji sąsiedzkiej.
Kolejnego dnia rano przygotowałem łopatę i wykopałem drugi
dół w rogu ogródka, tuż obok pierwszego. Tak dla sportu, może zasadzę coś z
nastaniem wiosny, ziemię jednak najpierw trzeba użyźnić.
Kopanie zmarzniętej ziemi to nie lada wyzwanie, ale
pomagałem sobie butelką, która postawiłem na pieńku do rąbania drzewa.
Następnie wróciłem do domu i zająłem się pisaniem, redaktor
gazety z Olsztyna zamawiał u mnie felietony, a pisanie ich odświeżało mój umysł
i nadawało solidny grunt pod moją psychikę - tak jak gra w szachy, czy spacery.
Telefon zadzwonił po około dwóch godzinach, byłem wtedy w
ferworze pisania, najpierw pierwszy nieoczekiwany, nieprzyjemny dźwięk, który
jednak szybko wykrzywił moje usta w grymas zadowolenia.
Anna dzwoniła i pytała, czy może wpaść i zobaczyć jak
wygląda moja praca, upiekła ciasto dla kawalera.
Przywitaliśmy się, jakbyśmy się znali od dawna i przy
herbacie zaczęliśmy rozmowę; opowiedziałem jej o pracy, tematach felietonów i
nowo tworzącej się powieści. Nasze głosy rezonowały w pustawym pokoju, niestety
z błogości wyrwały mnie jej pytania odnośnie starego.
Zbliżała się pora obiadu. Czas przygotować świeże mięso.
Wieczorem wysłałem e-mailem gotowy artykuł w pdf-ie i
postanowiłem się wybrać do jedynego znajomego w okolicy, człowieka, którego
mogłem nazwać przyjacielem.
Miejscowy duchowny prowadzący
msze w maleńkiej kapliczce stojącej tuz przy drodze.
Podszedłem wprost do kapliczki i zastałem go w środku
podczas rozmowy z pewna staruszką.
Kiedy kątem oka mnie zobaczył, odwrócił się gwałtownie.
Zdziwiła mnie ta reakcja, w końcu widywaliśmy się regularnie.
Odczekałem kilka kroków przed wejściem i wkroczyłem kiedy
staruszka wyszła.
Podszedł do mnie energicznie i zapytał:
- Co się stało? Gdzieś ty się podziewał?
- Jak to gdzie?
- No nie widzę cię od tygodnia. Stało się
coś?
Troska była przyjemna, ale nie
rozumiałem o co mu chodzi. Jaki tydzień?
- No tydzień, wtedy byłeś tu ostatnio.
- Byłem u ciebie?...Zaraz …przedwczoraj, w
środę oglądaliśmy mecz.
- Tak w środę czyli tydzień temu, piłeś już
coś?
Zadziwiające jak łatwo stracić poczucie rzeczywistości,
wystarczy zgubić długopis, który wydawałoby się powinien leżeć koło pliku
kartek, a jednak go tam nie ma. Zimowa aura sprzyja wyostrzeniu zmysłów i byłem
pewien, że to on się myli.
- Jest piątek przyjacielu i składam ci wizytę,
ażeby wychylić piątko-wieczornego
kielicha.
- Patryk jest środa, co robiłeś w tym czasie?
Stało się cos?
Spojrzałem na niego przeciągle i zrezygnowałem z dalszej
dyskusji. Znałem go dobrze, nie zmyślał ani nie żartował w ten sposób.
Wyszliśmy na zewnątrz i bez słowa skierowaliśmy się do
pokoju, który zajmował.
- Przypadki utraty poczucia czasu zdarzają
się zima częściej, ale nie do tego stopnia. Jak
można
zapomnieć pięć dni?
Nierzeczywistość narastała wokół mnie, ale była przytłumiona
i jakby trochę przyjemna.
Dawała wrażenie lekkości i falowania.
- Adam, wiesz… nie bardzo wiem jak to
wytłumaczyć, ostatnio dużo czasu spędzam
sam: pisze,
gotuję.
Ksiądz patrzył na mnie uważnie i w końcu zapytał:
- Czy ostatnio widziałeś się z kimś?
- Tak poznałem nowych sąsiadów, wprowadzili
się na miejsce Spyrki.
- Na miejsce Spyrki?
- Tak, wyjechał bez słowa… znikł jak kamfora,
jakoś mnie to nie martwi – skwitowałem
z uśmiechem.
- Hmmm… faktycznie nie było go w niedzielę i
co już się wprowadzili? Tak szybko?
- Chyba tak, zostaną tu chyba na dłużej,
zresztą muszą powęszyć.
Tak gawędząc skończyliśmy pierwszą szklaneczkę wódki z
sokiem jabłkowym. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, a ja powoli zacząłem się
zbierać. Prawie zawsze podejmowaliśmy metafizyczne tematy, ale trudno było
przejść do porządku dziennego z tym co się stało. Adam patrzył na mnie uważnie,
jakby coś nie dawało mu spokoju.
Powrót był całkiem przyjemny, nie czułem mrozu i już
zacząłem planować następny dzień.
Kiedy dotarłem do domku, zauważyłem przed wejściem Marka;
miał zaniepokojoną twarz i od razu podszedł do mnie.
- Nie widziałeś Ani? Nie było mnie cały
dzień, sprawdzałem: telefon ostatnia rozmowa
była na
twój numer.
- Mój?
- Tak, twój. Co się tu dzieje tak w ogóle?
Spokojnym gestem zaprosiłem go
do środka.
- Chodź do środka, wytłumaczę ci.
Rozpogodził się, ale natychmiast drgnął i spojrzał mi w oczy.
Pchnąłem go lekko do środka. Kiedy weszliśmy, zaryglowałem drzwi.
Marcowe dni są już całkiem długie, a upłynęły już prawie dwa
miesiące. Już czas poznać nowych sąsiadów. Patrzyłem na domek, który powoli odtajał
i kolejny majaczący w oddali. Zaplanowałem, że wieczorem odwiedzę ich i
przywitam po sąsiedzku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz