mój rynek

mój rynek

Menu

Get your dropdown menu: profilki

piątek, 14 listopada 2014

Zimowa retrospekcja- pierwsze opowiadanie miniatura thriller sprzed 10 lat




Z oddali dom sprawiał wrażenie opustoszałego, brązowe drzewa kontrastowały ze śniegiem, a szarzyzna na niebie, cisza i siatka dookoła budynku powodowały, że obraz wydawał się nieruchomy.
Wystarczyło zrobić kilka kroków w prawo, a przez drzewa prześwitywał biały tynk i widać było drzwi i krótkie schody z drewnianą poręczą, w tle zaświtał jeszcze jeden domek, mniejszy, z mojego okna niewidoczny.
Dom intrygował mnie od dawna, patrząc na niego często myślałem: co dzieje się u sąsiadów...

Sprowadzili się tutaj pod koniec stycznia na miejsce starego Spyrki. Złośliwy starzec wreszcie uwolnił nas od swoich uwag.
Najwidoczniej domek przejęła rodzina bo zjawili się prawie od razu. Przyjechały dwie osoby, chyba para: kobiety i mężczyzna około czterdziestki. Mężczyznę widziałem już kiedyś jak odwiedził starego. Ciekawe, czy ich sposób bycia był podobny.
Spyrka odszedł w nocy, a dwa dni później, pod wieczór, można było dojrzeć czarnego vana VW z dużymi wypukłymi oknami, jakby jego właściciele nie dbali o upływ czasu.

Następnego dnia wracając z najbliższego sklepu zobaczyłem kobietę, jak wyszła na papierosa.
Stała przed domem i wypuszczała kłąb dymu na skuty lodem krajobraz.

-          Trzeba uważać na gardło
-          Taaa, dzień dobry, ukrywam się przed mężem, nie cierpi jak palę.
-          No tak, moja ex też popalała, mam na imię Patryk
-          Anna. – Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się. – Znał pan ojca?

Była dość atrakcyjną brunetką, lekko przy kości.

-          Tak znaliśmy się i często rozmawialiśmy, miły człowiek – skłamałem.

Uśmiechnęła się ponownie, tym razem pod nosem i zgasiła niedopałek kozakiem.

-          Nie mogę uwierzyć, że to zrobił, na starość kompletnie stracił zmysły.
-          Masz jakiś pomysł, czemu zniknął, gdzie może być? – zapytałem.
-          Nie miał żadnych problemów, jak na siedemdziesiąt lat trzymał się bardzo dobrze, bez problemów finansowych ani rodzinnych, samotność?

Towarzyskość Anny i jej sympatyczna powierzchowność kontrastowały z obrazem jej ojca, a może teścia.
Porozmawialiśmy chwilę i szybko się pożegnaliśmy. Wyglądała na dociekliwą osobę, ciekawe czy uda jej się znaleźć odpowiedź !?

-          Może wpadnij do nas, poznasz mojego męża.
-          Nie odmówię. – Byłem bardzo ciekaw jak wygląda domek w środku.




Wioska Orzechów to niespełna sto dymów w najbardziej na północny wschód wysuniętym krańcu Polski. Wprowadziłem się tu dwa lata temu, żeby zadedykować resztę życia mojemu największemu marzeniu: pisaniu … i życiu na wsi na odludziu.
Odpowiadało mi nieduże sąsiedztwo, kilka domów i cisza.
Starego Spyrkę poznałem już następnego dnia po kupnie domu. Wydarł się na mnie, bo nie odpowiadał mu sposób w jaki zaparkowałem swojego Peugeota. Z początku ignorowałem jego ataki słowne, ale później zacząłem być tak samo nieprzyjemny. Ucieszyła mnie więc perspektywa nowych znajomych. Ciekawe czy stary powiedział im o mnie.

Większość ludzi chowała się w domach, ale ja lubiłem polarną scenerię. Zawsze unikałem przeraźliwego słońca, a tu było dużo lasów, cienia i długa mroźna zima.
Ludzie okutani w kurtki, czapy wydawali się spowolnien, a to sprzyjało kontemplacji.
Kupiłem butelkę wódki i powędrowałem do domu, spojrzałem przez okno na zarysy domostwa sąsiadów poczym wyszedłem do małego ogródka za domem, rzuciłem okiem na, przysypane na razie śniegiem, miejsce przy płocie i stwierdziwszy, że wszystko jest po staremu wszedłem do domu.

Po chwili znalazłem się u Anny i jej męża; okazał się uśmiechniętym, o spokojnym usposobieniu, rówieśnikiem żony.
Rozmowa szybko zeszła na temat starego Spyrki. Po wypicie dwóch szklaneczek gospodarze pokazali mi dom.
Minęło już 48 godzin i dawno temu zawiadomili policję.

-          Szukaliście jakichkolwiek śladów, czegoś co może podsunąć jakiś trop?
-          Ależ oczywiście, ale nic szczególnego... tego dnia zrobił zakupy monopolowe, znaleźliśmy rachunek.
-          Hmm. – Zmrużyłem oczy. – No i?
-          Prawdopodobnie coś się musiało stać, codziennie rozmawialiśmy przez telefon, był raczej odludkiem i nie pił, jak wiesz... – Uśmiechnął się Marek.
-          Tak, czyli kupił ten alkohol dla kogoś?
-          Tak, chyba tak.

Dalsza część rozmowy upłynęła w sennej tonacji, przerywanej tykaniem zegara. Dostosowałem się do ich spokojnego sposobu mówienia i po jakichś trzech godzinach pożegnaliśmy się. Anna miała, mimo wszystko, bardziej kłujący wzrok od męża.
Od czasu do czasu wpatrywała się we mnie. Pod koniec zapytała: „ Czy może widziałeś go tego dnia gdzieś?”

-          Niestety nie, no ale na mnie już czas.

Uśmiechy na twarzy i podnieśliśmy się z foteli. Budowanie wizerunku spokojnego i towarzyskiego to podstawa iluzji sąsiedzkiej.

Kolejnego dnia rano przygotowałem łopatę i wykopałem drugi dół w rogu ogródka, tuż obok pierwszego. Tak dla sportu, może zasadzę coś z nastaniem wiosny, ziemię jednak najpierw trzeba użyźnić.
Kopanie zmarzniętej ziemi to nie lada wyzwanie, ale pomagałem sobie butelką, która postawiłem na pieńku do rąbania drzewa.


Następnie wróciłem do domu i zająłem się pisaniem, redaktor gazety z Olsztyna zamawiał u mnie felietony, a pisanie ich odświeżało mój umysł i nadawało solidny grunt pod moją psychikę - tak jak gra w szachy, czy spacery.
Telefon zadzwonił po około dwóch godzinach, byłem wtedy w ferworze pisania, najpierw pierwszy nieoczekiwany, nieprzyjemny dźwięk, który jednak szybko wykrzywił moje usta w grymas zadowolenia.

Anna dzwoniła i pytała, czy może wpaść i zobaczyć jak wygląda moja praca, upiekła ciasto dla kawalera.

Przywitaliśmy się, jakbyśmy się znali od dawna i przy herbacie zaczęliśmy rozmowę; opowiedziałem jej o pracy, tematach felietonów i nowo tworzącej się powieści. Nasze głosy rezonowały w pustawym pokoju, niestety z błogości wyrwały mnie jej pytania odnośnie starego.
Zbliżała się pora obiadu. Czas przygotować świeże mięso.

Wieczorem wysłałem e-mailem gotowy artykuł w pdf-ie i postanowiłem się wybrać do jedynego znajomego w okolicy, człowieka, którego mogłem nazwać przyjacielem.

Miejscowy duchowny prowadzący msze w maleńkiej kapliczce stojącej tuz przy drodze.

Podszedłem wprost do kapliczki i zastałem go w środku podczas rozmowy z pewna staruszką.
Kiedy kątem oka mnie zobaczył, odwrócił się gwałtownie. Zdziwiła mnie ta reakcja, w końcu widywaliśmy się regularnie.
Odczekałem kilka kroków przed wejściem i wkroczyłem kiedy staruszka wyszła.
Podszedł do mnie energicznie i zapytał:

     -     Co się stało? Gdzieś ty się podziewał?
     -     Jak to gdzie?
     -     No nie widzę cię od tygodnia. Stało się coś?

Troska była przyjemna, ale nie rozumiałem o co mu chodzi. Jaki tydzień?

     -    No tydzień, wtedy byłeś tu ostatnio.
     -    Byłem u ciebie?...Zaraz …przedwczoraj, w środę oglądaliśmy mecz.
     -    Tak w środę czyli tydzień temu, piłeś już coś?

Zadziwiające jak łatwo stracić poczucie rzeczywistości, wystarczy zgubić długopis, który wydawałoby się powinien leżeć koło pliku kartek, a jednak go tam nie ma. Zimowa aura sprzyja wyostrzeniu zmysłów i byłem pewien,  że to on się myli.

     -    Jest piątek przyjacielu i składam ci wizytę, ażeby wychylić piątko-wieczornego              
          kielicha.
     -    Patryk jest środa, co robiłeś w tym czasie? Stało się cos?

Spojrzałem na niego przeciągle i zrezygnowałem z dalszej dyskusji. Znałem go dobrze, nie zmyślał ani nie żartował w ten sposób.
Wyszliśmy na zewnątrz i bez słowa skierowaliśmy się do pokoju, który zajmował.



    -     Przypadki utraty poczucia czasu zdarzają się zima częściej, ale nie do tego stopnia. Jak
          można zapomnieć pięć dni?

Nierzeczywistość narastała wokół mnie, ale była przytłumiona i jakby trochę przyjemna.
Dawała wrażenie lekkości i falowania.

     -     Adam, wiesz… nie bardzo wiem jak to wytłumaczyć, ostatnio dużo czasu spędzam
           sam: pisze, gotuję.

Ksiądz patrzył na mnie uważnie i w końcu zapytał:

     -    Czy ostatnio widziałeś się z kimś?
     -    Tak poznałem nowych sąsiadów, wprowadzili się na miejsce Spyrki.
     -    Na miejsce Spyrki?
     -    Tak, wyjechał bez słowa… znikł jak kamfora, jakoś mnie to nie martwi – skwitowałem
          z uśmiechem.
     -    Hmmm… faktycznie nie było go w niedzielę i co już się wprowadzili? Tak szybko?
     -    Chyba tak, zostaną tu chyba na dłużej, zresztą muszą powęszyć.

Tak gawędząc skończyliśmy pierwszą szklaneczkę wódki z sokiem jabłkowym. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, a ja powoli zacząłem się zbierać. Prawie zawsze podejmowaliśmy metafizyczne tematy, ale trudno było przejść do porządku dziennego z tym co się stało. Adam patrzył na mnie uważnie, jakby coś nie dawało mu spokoju.
Powrót był całkiem przyjemny, nie czułem mrozu i już zacząłem planować następny dzień.
Kiedy dotarłem do domku, zauważyłem przed wejściem Marka; miał zaniepokojoną twarz i od razu podszedł do mnie.

      -    Nie widziałeś Ani? Nie było mnie cały dzień, sprawdzałem: telefon ostatnia rozmowa           
           była na twój numer.
      -    Mój?
      -    Tak, twój. Co się tu dzieje tak w ogóle?

Spokojnym gestem zaprosiłem go do środka.

      -   Chodź do środka, wytłumaczę ci.

Rozpogodził się, ale natychmiast drgnął i spojrzał mi w oczy. Pchnąłem go lekko do środka. Kiedy weszliśmy, zaryglowałem drzwi.

Marcowe dni są już całkiem długie, a upłynęły już prawie dwa miesiące. Już czas poznać nowych sąsiadów. Patrzyłem na domek, który powoli odtajał i kolejny majaczący w oddali. Zaplanowałem, że wieczorem odwiedzę ich i przywitam po sąsiedzku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz