mój rynek

mój rynek

Menu

Get your dropdown menu: profilki

sobota, 6 grudnia 2014

Epizod miłosny, wprawki sprzed wielu wieków

„Epizod miłosny”

Z zachwytem odłożyłem powieść „PiesBaskerville’ów” marząc, aby i mi przydarzyło się coś takiego. Od lat studiowałem nauki ezoteryczne i sporządziłem wiele algorytmów, bazując na najwspanialszych książkach, jakie udało mi się wygrzebać; kojarzyłem uniwersalne prawdy- które uznałem za najskuteczniejsze i za najbardziej intrygujące.

Wierzyłem, iż dzięki mej inteligencji i wiedzy uda mi się zostać kimś w rodzaju czarodzieja. Kontemplując prawdy, niektóre bardzo oczywiste, wnikając w ich sedno na poziomie mistycznym, chciałem poruszyć mechanizmy do których normalny człowiek nie ma dostępu.

Oczywiście nie chodziło tutaj o zostanie magikiem ze spiczastą czapką upstrzoną gwiazdkami. Mam na myśli raczej: być kimś takim jak Sherlock Holmes, ale wzbogaconym o pierwiastek duchowy, dla kogo intuicja  nie jest  uboga kuzynką spostrzegawczości....




Tego dnia wyszedłem z domu około siódmej; poranek uskrzydlał mnie, zawsze wolałem wieczory i noce, ale wolność jaką daje samodzielność otwiera oczy na nowe uroki życia. Nie mogłem pozwolić, aby jakieś niebezpieczeństwo zagroziło rosnącej perfekcji mojego życia i nie mogłem ignorować zadziwiających oznak, przeszłość nauczyła mnie tego, co zresztą stało się przyczyną mojej pasji dotyczącej tajemnej , hermetycznej wiedzy.


Przed oczami przemknęła mi migawka z wczorajszego popołudnia kiedy odwiedziłem Alicję, właśnie wróciła z pracy....
-          Hej! Wróciłam ale jestem spóźniona, jeszcze muszę obiad zrobić i posprzątać.

Jak zwykle konkretna, niezauważalnie oscylowała miedzy naiwnością i prostolinijnym pragmatyzmem a siłą –przemyślanym bezwzględnym planem. Rozłożyłem się na kanapie, poczułem ze mniejszy czarny kot otarł mi się o rękę w której trzymałem szklankę piwa, poczułem zapach kadzidła i piwo już zaczęło działać.. Ala wsypała mi coś do szklanki jakby proszek: „to doda pikanterii”...wpatrywałem się w lustro....
-          Wiesz dziś będę musiała się urwać na godzinkę około 19-tej, umówiłam się z mamą ...mama i tata zapraszają nas na obiad w niedzielę.
-          Może spędzimy niedziele razem?
-          Ale im będzie przykro...
-          Nie musimy im się tłumaczyć prawda?
-          Ale oni nie zrozumieją...
Nalałem jej piwa i postanowiłem przekonać ją, że lepiej będzie nam spędzić niedzielne popołudnie razem, bo przez 2 dni nie będziemy mogli się widywać, ale to nie było problemem - w głowie kiełkowała mi już pewna myśl.

Jaka to siła powodowała ciemne chmury w mojej głowie .. czas zacząć kojarzyć fakty.....początek naszej znajomości onegdaj romantycznej nieodparcie nasuwał mi scenę z filmu „Truman Show” kiedy Jim Carrey poznał swoja „żonę” : stał wtedy w towarzystwie swojego „przyjaciela” – bezsensownie zmagającego się trąbką, a jego przyszła  wybranka hihotała do koleżanki kokieteryjnie, pozornie wszystko wydaje się naturalne, ale patrząc uważnie ta scena jest surrealistyczna, gdyż kontrast między elementami rzeczywistości jest za duży i wprawne oko powinno to zauważyć.


Oczy Alicji przypominały mi o uwadze, wpatrujące się i kalkulujące, ciemne i bystre.
Może zacząłem dostrzegać ułudę związku w którym żyłem, bo pajęczyna była dość precyzyjnie utkana?

Jako zadość-uczynienie za niedzielny obiad poszedłem na ta godzinę do jej rodziców.  Kiedy wszedłem do domy „teściowa” ostentacyjnie mnie ignorowała ale coraz bardziej docierało do mnie, że jest to gra i również zacząłem ją ignorować.
Mama Ali nieodzownie kojarzyła mi się z jakimś prehistorycznym stworem, jeżeli prawdą jest, że twarz człowieka: ładna czy mniej ładna, przypomina jakieś zwierze (mamy wiele odniesień do tej teorii: chińskie znaki zodiaku lub choćby słowiańskie ludowe wierzenia, gdzie klasyfikowano ludzi na charaktery wilka, zająca itp., dodatkowo uznana prawda, iż  twarz szczególnie u starszych ludzi oddaje ich charakter)- to ona była sumem o dłuższych odnóżach. Jej mąż miał problemy z wysławianiem się i mówił jakby miał kompletnie zajęte zatoki.

Po około godzinie pożegnałem się z Alą i jej rodzicami i wróciłem do domu.

Mój dom to była wspaniała twierdza dla kogoś o moich zainteresowaniach, leżała  prawie tuz przy ulicy Toszeckiej, ale była odgrodzona zaniedbanym trawnikiem, a po obu stronach rosły drzewa dając od strony ulicy widok dość uroczy i pozór odizolowania od świata.
Dom nie był duży, ale niski i szeroki jakby japoński- więc większość znajomych twierdziła, że bardzo klimatowy.

Wieczór mijał spokojnie i postanowiłem wprowadzić trochę zapomnianego przez długo klimatu. Podniosłem słuchawkę i wybrałem numer starego przyjaciela Łukasza, szczerze mówiąc kiedyś uznałem go za mniej rozgarniętego; miał jednak szczególną umiejętność: po godzinie z nim byłem odprężony, co tylko po części było efektem alkoholu i nabierałem chęci do zgłębiania tego, co mi nie dawało spokoju, często nie byłem pewien czy powinienem zgłębiać niektóre kwestie, czy też pozwolić im odejść...

Przyszedł szybko z kilkoma piwami, wcześniej przez telefon upewniając się, czy oddam mu pieniądze. Przez chwilę zastanawiałem się, czy podyktować mu swój styl rozmowy, żeby on nie mógł wpaść zbyt mocno w swoje tory myślenia  - bo wiedziałem doskonale czym to się skończy: krytyką Ali i sugestiami które miałyby zniszczyć mój związek.
Tym razem jednak czułem, że mam do czynienia z czymś mrocznym więc jego fluidy myślowe były przysłowiowym kamieniem dla kosy.

W tym momencie zajaśniała mi w głowie wspaniała myśl. To kojarzenie w wyrafinowany sposób wydarzeń życiowych to mój daimonion. Stosowanie niezwykłych metod ....

Mój druh otworzył puszkę całkowicie zajęty jakimś swoim dogmatem spojrzał uważnie i zagaił:
-          Co tam? – ze wznoszącą intonacją.
-          W porządku, coś dawno mnie nie odwiedzałeś? – to pytanie było retoryczne bo wiedziałem, że uwielbia tutaj przesiadywać, to była oaza spokoju i klimatu w centrum dżungli.

Postanowiłem go delikatnie wprowadzić w moje podejrzenia.

Idealna symetria pokoju oddawała moje dążenie do doskonałości.
Jasne barwy drewna w seledynowym świetle nisko-umocowanych lamp, biała lekka firanka podpatrzona w jakimś horrorze ( kiedy bohaterka siedzi na oknie rozmyślając ...),
Pomieszanie euforycznego ukontentowania płynącego z tego, że robiłem to, co chciałem w tym wspaniałym otoczeniu z mroczną otoczką, która już okrywała moją podświadomość.

Chcecie zobaczyć tą scenkę moimi oczyma?

Wyobraźmy sobie, że dookoła stolika światło gaśnie, ale nie do końca....stolik jest widziany jakby z góry, atmosferę tworzą ruchy twarzy, lekkie, stanowiące esencję światła, zapach kadzidła i cisza....


Łukasz za wszelką cenę chciał sobie udowodnić, ze jest niezwykle wrażliwy ma iście „kobiecą intuicję”, przed jego wejściem zajrzałem do internetu i przeczytałem taką oto definicję intuicji: proces myślowy polegający na szybkim dopasowaniu: sytuacji, problemu, zagadnienia do znanych już szablonów i zależności, proces podświadomy mylony z przeczuciem o podłożu emocjonalnym. Postanowiłem go sprowokować i zacytowałem mu tą definicję, lekko się skrzywił bo sytuacja nie szła po jego myśli i spytał co mnie męczy, powoli ujawniałem mu fakty.

Nakreśliłem nieporozumienia i rozwinąłem wątek jej mamy, który już znał....
-          To jest po prostu taka lekka komuna, a ty masz być ich pantoflarzem. Mówię Ci, ja dokładnie tak uważam, tyle mogę jeszcze dodać.
-          A widzisz tu jakieś głębsze implikacje?

Schylił głowę, nie wiedziałem czy chce rzucić jakąś kąśliwą uwagę, czy faktycznie się zastanawia.
-          Ja zawsze się zastanawiałem o tym, co mówiłeś kiedyś, o wzorach na stole w ich dużym pokoju, to mi nie dawało spokoju.
-          Tzn.?
-          Po co porządnej rodzince w ich schludnym mieszkanku stół z jakimiś krzyżami i inskrypcjami?
-          Ale co sugerujesz?
-          Nie wiem, ale skoro Twoje podejrzenia sięgają jakiegoś ukrytego spisku, a podświadomość szaleje, masz złe sny i tak dalej to może warto się nad tym zastanowić?


Oczy mnie już bolały,  poza tym chciałem to zrobić samemu bez jego podejrzeń. Zmieniłem więc temat i reszta rozważań tego wieczora miała typowo męski charakter....
                                                                  

              W drodze z biura nieruchomości wpadłem do miejskiej biblioteki, poszperać. W dziale ogólnym nie znalazłem nic o okultyzmie, co zasługiwałoby na uwagę. Wróciłem do domu z uczuciem, że wczorajsza rozmowa i moje podejrzenia są nierzeczywiste.
Włączyłem komputer i zacząłem szukać. Po kilkunastu minutach skopiowałem kilka dzieł mających w tytule magia. Zacząłem przeglądać pierwszą, która wpadła mi w oko. Postanowiłem zacząć od rozdziału: „Magiczne instrumenty”; mój wzrok od razu spoczął na następującym akapicie: „... do magicznych instrumentów  zazwyczaj zalicza się: rytualny astralny nóż obosieczny, stół symbolizujący ołtarz, różdżkę, świece, sól, wodę, wino czerwone, sznurki, ciastko, posążki, bukiety kwiatów”...poczułem, że robi mi się ciepło.

Otworzyłem następny e-book: „Czarna magia”, autorka omówiła bardzo obszernie wszelkie aspekty magii: pozytywne i negatywne, miałem już z nimi wiele razy do czynienia.

W rozdziale: „ Zaklęcia miłosne” przeczytałem co następuje:

„Utoczyć kilka kropel krwi swojej w porze wiosennej w piątek, wziąć kawałek wątroby gołębia, uczynić z tych substancji proszek i dać go do połknięcia osobie, której pożądacie. Jeśli działanie nie nastąpi od razu, to powtórzyć do trzech razy, a skutek będzie pewny i posiądziecie jej miłość.”

Nie chciałem przekreślać od razu całego związku, ale postanowiłem sprawdzić resztę na własną rękę, nie wzbudzając w niej żadnych podejrzeń.

Umówiliśmy się  na 16-tą po przyjściu A. z pracy.

  Wjechałem na szóste piętro i zapukałem... pocałunek...
-          Hej moja droga jak tam zjadłaś już coś ?-Postanowiłem symulować normalne popołudnie.
-          Tak podgrzałam warzywa i ryż, chcesz tez?
-          Jasne, masz trochę wina?
-          Jeszcze zostało, a co chcesz?
-          Uhmm. A jak w pracy?

Hihot: Normalnie, posurfowałam sobie po necie, dzwoniłam do ciebie, ale miałeś wyłączoną komórkę?
-          Tak, byłem na chwilę w bibliotece.
-          O urwałeś się do biblioteki, a po co?
-          Ee...chciałem coś pożyczyć z beletrystyki, już dawno nie czytałem nic dobrego.
-          I jak?
-          Nic szczególnego moja droga.

Ala weszła do drugiego pokoju i to była dobra okazja aby się rozejrzeć po szufladach, miałem poczekać na lepszą okazję? Być może, ale nie mogłem. Szukałem jakiegoś śladu, który upewniłby mnie, że moje podejrzenia nie są wyssane z palca. W górnej szufladzie leżał notes z telefonami, w zakładce innego z notesów widoczna była lista nieznanych mi nazwisk.
Alicja była osoba pragmatyczną i lubiła mieć wszystko pod ręką, była także odważną i na tyle pewną swoich celów, że w razie niebezpieczeństwa mogła kłamać prosto w oczy bez mrugnięcia- wdziałem kilka razy jak szybko potrafi zareagować, jeśli cokolwiek wchodziło jej w drogę.
Na podstawie powyższych rozważań dedukowałem, że powinienem poszukiwać w zasięgu wzroku, za czymś oczywistym.
Na jednej z półek miedzy albumami ze zdjęciami leżała kartka z czarnym pismem kogoś trzeciego, a w niej w porządku pionowym było siedem nazwisk. Na szczycie listy widniała mama Ali a jedno z pozostałych nazwisk było mi znane, był to mój znajomy poznany przez mnie na zebraniu Różokrzyżowców w Katowicach, podobnie jak ja był tam, aby zapoznać się ze wstępnymi rytuałami.
Odłożyłem kartkę na miejsce i zająłem się swoim kieliszkiem.

Moje uczucie do A. – tak jak do każdej innej było ściśle uzależnione od zaufania jakim darzyłem ją i czułem się upoważniony wewnętrznie do tych działań. Obiad trwał, rozmawialiśmy na tematy związane z rodziną, gdyż czułem, że tak będzie najbezpieczniej. Pożegnałem się pod pretekstem pracy i czym prędzej opuściłem moją wybrankę.

Kiedy wybrałem jego nazwisko odebrał szybko, przedstawiłem się, co wywołało wesołą reakcję. Jako pretekst podałem chęć przedyskutowania jednego z systemów nad którymi pracowałem: łączącego: „ Wprowadzenie do hermetyzmu” Franza Bardona z popularnymi książkami i filmem o wspólnej nazwie „Sekret” spółki Joe Vitale , Rhonda Byrne &Co.

Grzegorz jest bardzo towarzyskim człowiekiem i nie trudno jest go wciągnąć w pogawędkę. Opowiedziałem mu o tym co teraz robię zawodowo i rozmowa szybko zeszła na tematy ezoteryczne. Zrobiłem wstęp od siebie, celowo przerywając mu i narzucając własna percepcję, aby zirytował się i odbił piłeczkę. Ponieważ byłem w trakcie studiowania i praktykowania dzieła, które zalecało milczenie na temat swoich najgłębszych celów, skoncentrowałem się na ogólnych wywodach, odrzucając sens wszelkich kręgów i zborów na rzecz pracy z samym sobą.
-          ... To jest wspaniała droga, skuteczniejsza i dla mnie jako Europejczyka bardziej prawdziwa, Saint-Germain opisuje to w bardzo sugestywny sposób...
-          Ale nie doceniasz roli grupy, zgromadzenie może wytworzyć ilość energii skomasowanej.
-          Co masz na myśli mówiąc „grupy”, każdy sam trawi swoje jedzenie przecież.
-          Tak mój drogi , ale... - zawahał się - czy sądzisz, że sam wytworzysz odpowiednią ilość mocy na początku? Która pozwoli Ci na uwolnienie się od wszelkich wątpliwości?
-          To prawda – skwapliwie potwierdziłem. – Na początku chciałoby się dostać swoiste potwierdzenie.
-          Właśnie. – Schylił głowę i spojrzał na mnie przeciągle.- Coś Ci pokażę.

Siedziałem na fotelu i wystukałem sms do Łukasza: „jestem na dobrym tropie, wieczorem ci opowiem”, bądź o 20”.
Na stole pojawiła się karafka z pomarańczowym alkoholem, a mój gospodarz usiadł naprzeciw i z gruba księgą na kolanach zaczął wprowadzać mnie w temat kręgu magicznego.

Nachyliłem się nad kielichem i poczułem słodkawy zapach, niestety charakterystyczny, a może tak mi się wydawało? Na wszelki wypadek wstałem z fotelu i zachwiałem się. Dokładnie znałem działanie chloroformu, bezbarwnego doskonale mieszającego się  alkoholem, ale mało wyrafinowanego, bo charakterystycznie pachnącego.
-          A Ty gdzie? – Grzegorz patrzył na mnie nieruchomo.
-          Muszę zadzwonić.
-          Teraz?
-          Tak, przypomniałem sobie, że obiecałem narzeczonej informację.
-          No dobrze...
-          Przepraszam Cię... – Wyciągnąłem komórkę demonstracyjnie, że mam zamiar telefonować.
-          Dobrze się czujesz?
-          Tak, tak, doskonale. – Symulowałem lekkie otumanienie.

Wyszedłem do przedpokoju i czym prędzej założyłem płaszcz, nie miałem już wątpliwości.
Ponownie wszedłem do pokoju i poinformowałem owego łotra, iż muszę jechać do Ali, zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to dość niewiarygodne usprawiedliwienie, liczyłem jednak, że nie sprawdzi tego.

Szedłem po ulicy Zwycięstwa zastanawiając się czy nie zareagowałem zbyt panicznie? I co teraz?

Wstąpiłem do pubu; zszedłem po schodkach do piwnicy, Gliwiczanie domyślą się o czym mówię. W środku panował półmrok, kelnerka nie wyglądała na zainteresowaną, widać było migającą biel zębów nielicznych klientów. Poprzedni właściciel poszedł z torbami, a obecny chyba postanowił na zwabienie licznego gliwickiego undergroundu. Lubiłem siedzieć sam w takich miejscach i ćwiczyć oddech, z przyjemną perspektywą powrotu do domu.

Usiadłem, zamówiłem danie składające się z dość apetycznie wyglądającego hamburgera i piwa. Przy sąsiednim stoliku siedziały dwie piękności i udawały rozmowę. Oceniłem ich wiek na około 24-25 lat. Uśmiechnąłem się i poczułem chęć porozmawiania z nimi, czułem intuicyjnie, że kobiety maja mi trafnie doradzić...
-          Przepraszam, można? – przywitałem się bezceremonialnie.
-          Proszę bardzo, co pan taki markotny?
-          Poczułem potrzebę porozmawiania z kobietami.
-          Haha! Nie ma to jak bezpośredniość.
-          Co u was dziewczyny?
-          Czekamy na pociąg do Katowic, ja jestem Anna, a to Ilona.
-          A ja jestem Seweryn, miło mi, cudownie wyglądacie. Ja mam problemy z dziewczyną.
-          Ooo a jakie?
-          No cóż nie będę was zanudzał, skorzystam, że jestem w taki miłym towarzystwie...

Anna była bardzo filuterną szatynką i była wyraźnie zainteresowana, pochylała się ku mnie mimowolnie. Ilona zachowywała dystans poza tym obie wyglądały na wstawione.

-          Nie rozumiem mojej pani, mam wrażenie, że robi mnie w konia
-          Takiego fajnego chłopaka?
-          Ano tak...
Pogawędka miałami udowodnić jaki jestem atrakcyjny i co w związku z tym: powinienem być niezależny i pewny siebie. Zjadłem szybko i pożegnałem się z uroczymi towarzyszkami.

-          Trzymaj się – dźwięczało mi w uszach i dodawało otuchy. Obrałem kurs prosto do Ali.

Na drzwiach wisiała kartka: „jestem u rodziców”. Wykręciłem numer, ale jej głos był zupełnie spokojny, jak niedługo miałem się przekonać była to cisza przed burzą.

Otwarła mi drzwi lekko uśmiechnięta i zaprosiła do środka do mniejszego pokoju, większy był zamknięty. Wszyscy już tu siedzieli. Podobni do siebie, z ciemnymi oczami - kocimi. Wpatrywali się we mnie uważnie.
-          Czy chcielibyście mi cos powiedzieć?
-          Sewerynie co masz na myśli?

Po kolei metodycznie wyłożyłem im swe przypuszczenia...

Na ich twarzach pojawił się uśmiech niemalże życzliwy.
-          A więc domyślił się! Faktycznie wybrałaś mądrego chłopaka!
-          Cóż mój chłopcze, czas abyś spełnił swoje zadanie, zbyt długo już czekamy.

Nagle rozbrzmiał dzwonek, dzwonił Łukasz.
-          Spław go - syknęła mama Ali. Muszę przyznać, że kiedy ujawniła swoją prawdziwą twarz wyglądała naprawdę przerażająco.

Miałem jedną sekundę do namysłu więc zdecydowałem się  na maksymalnie obojętny głos jak tylko mogłem i powiedziałem:
-          Wiesz, teraz jestem  u rodziców Ali, dzisiaj już nie mam czasu, ... tak...tak jak się umówiliśmy jutro 4.30 czy 3.40? 4.30 oczywiście...cześć.

Odłożyłem telefon.
-          A więc czego chcecie pijawki?
-          Posłużysz nam jako ofiara... masz prawo wiedzieć.
-          Ofiara w jakim celu – spojrzałem na Alę.
Moja niedoszła wybranka uśmiechnęła się jak bazyliszek.
-          Musimy Cię złożyć na ołtarzu kochanie, tego wymaga nasz Pan.

W tym momencie urwał mi się film i nastała ciemność.


Poczułem ciepło ... otworzyłem oczy, dookoła mnie było wiele osób, leżałem na stole, ręce miałem związane i dłońmi wyczuwałem ryte inskrypcje’ oto co zobaczyłem:


Kapłanką była mama Ali.

Ceremoniał rozpo­częła od słów: „Przystępuję do ołtarza mego boga, który pomści słabych i pokrzywdzonych. Panie, uchroń mnie przed podstępnym i przed gwałtownikiem".
....
„Temu, który był pokrzywdzon"
...
Wszyscy obecni chórem śpiewali hymn do Sza­tana - Szeloszeta - ułożony przez Szymona-Maga, a będą­cy trawestacją bluźnierczą 108 Psalmu Dawida:
„...Niech będzie pochwalone Imię Twoje, Panie, i Trój­kąt, znak Twój i wizerunek głowy Kozia świętego... Mówili przeciwko mnie językiem chytrym - mowami nie­nawiści otoczyli mnie i zwalczali mnie niesłusznie...
Ustanów nad nimi przekleństwo, a strach niechaj stoi po prawicy jego... Niech znikąd nie ma pomocy: niech nikt nie ulituje się sierotom jego... Niech bogowie ich będą zawsze przeciwni i niech zniknie z powierzchni ziemi pamięć ich dlatego, że nie pamiętali błogosławić Trójkąta odwróconego... Zaraza niech kąsa ich, niech mięso ich pokryje się wrzo­dami i niech się zepsuje krew ich...
Niech będą zgniłe mózgi ich, połamane ich członki, wydar­te oczy i języki ich, a nawet psy niech nie liżą ich ran...Niech mu będzie ono jako odzienie, którym się okrywa i jako pas, którym się zawsze przepasuje... A Ty Szeloszet, Najwyższy nieznany. Największe Wszech­mocne Imię, Szeloszet, Szeloszet, uczyń ze mną według Imie­nia Twego, albowiem słodka jest wspaniałość Twoja.”


Gęste kłęby dy­mu, unoszące się z zapalonych ziół, przesłaniały mamę Ali.

Sytuacja zaczęła się robić gorąca, przypominało to koszmarny sen, a wypadki miały absurdalną prędkość.

Twarze zgromadzonych zamarły...usłyszałem z tyłu głowy kroki. Do pokoju wpadły trzy osoby, a wśród nich mój stary druh Łukasz. Policjant rozwiązał mnie i  podniósł zataczającego się. Łukasz rozglądał się po pokoju zdumiony i ...uśmiechnięty, po chwili spojrzał na mnie.
-          Całe szczęście, zrozumiałeś.
-          Nie darmo uczyłeś mnie szachów.

Podczas jednej z lekcji szachów jakie dawałem Ł. Uczyniłem dygresję a propos kryptografii odnośnie istnienia tzw. Szachownicy Plibiusza, w której ciągowi liter SOS przyporządkowany jest ciąg cyfr 43, 34 i 43... nauka nie poszła w las.

-          Kochanie, życzę Ci długiego miesiąca miodowego – pożegnałem Alicję, reszta zgromadzenia nie zasługiwała na moje spojrzenie.


Rozejrzałem się po pokoju. Coś mi tu zawsze śmierdziało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz