„Epizod miłosny”
Z zachwytem odłożyłem powieść „PiesBaskerville’ów” marząc, aby i mi przydarzyło się coś takiego. Od lat
studiowałem nauki ezoteryczne i sporządziłem wiele algorytmów, bazując na
najwspanialszych książkach, jakie udało mi się wygrzebać; kojarzyłem
uniwersalne prawdy- które uznałem za najskuteczniejsze i za najbardziej
intrygujące.
Wierzyłem, iż dzięki mej inteligencji i wiedzy uda
mi się zostać kimś w rodzaju czarodzieja. Kontemplując prawdy, niektóre bardzo
oczywiste, wnikając w ich sedno na poziomie mistycznym, chciałem poruszyć
mechanizmy do których normalny człowiek nie ma dostępu.
Oczywiście nie chodziło tutaj o zostanie magikiem
ze spiczastą czapką upstrzoną gwiazdkami. Mam na myśli raczej: być kimś takim
jak Sherlock Holmes, ale wzbogaconym o pierwiastek duchowy, dla kogo
intuicja nie jest uboga kuzynką spostrzegawczości....
Tego dnia wyszedłem z domu około siódmej; poranek
uskrzydlał mnie, zawsze wolałem wieczory i noce, ale wolność jaką daje
samodzielność otwiera oczy na nowe uroki życia. Nie mogłem pozwolić, aby jakieś
niebezpieczeństwo zagroziło rosnącej perfekcji mojego życia i nie mogłem
ignorować zadziwiających oznak, przeszłość nauczyła mnie tego, co zresztą stało
się przyczyną mojej pasji dotyczącej tajemnej , hermetycznej wiedzy.
Przed
oczami przemknęła mi migawka z wczorajszego popołudnia kiedy odwiedziłem
Alicję, właśnie wróciła z pracy....
-
Hej! Wróciłam ale
jestem spóźniona, jeszcze muszę obiad zrobić i posprzątać.
Jak zwykle konkretna, niezauważalnie oscylowała
miedzy naiwnością i prostolinijnym pragmatyzmem a siłą –przemyślanym
bezwzględnym planem. Rozłożyłem się na kanapie, poczułem ze mniejszy czarny kot
otarł mi się o rękę w której trzymałem szklankę piwa, poczułem zapach kadzidła
i piwo już zaczęło działać.. Ala wsypała mi coś do szklanki jakby proszek: „to
doda pikanterii”...wpatrywałem się w lustro....
-
Wiesz dziś będę
musiała się urwać na godzinkę około 19-tej, umówiłam się z mamą ...mama i tata
zapraszają nas na obiad w niedzielę.
-
Może spędzimy
niedziele razem?
-
Ale im będzie
przykro...
-
Nie musimy im się
tłumaczyć prawda?
-
Ale oni nie
zrozumieją...
Nalałem jej piwa i postanowiłem przekonać ją, że
lepiej będzie nam spędzić niedzielne popołudnie razem, bo przez 2 dni nie
będziemy mogli się widywać, ale to nie było problemem - w głowie kiełkowała mi
już pewna myśl.
Jaka to siła powodowała ciemne chmury w mojej
głowie .. czas zacząć kojarzyć fakty.....początek naszej znajomości onegdaj
romantycznej nieodparcie nasuwał mi scenę z filmu „Truman Show” kiedy Jim Carrey
poznał swoja „żonę” : stał wtedy w towarzystwie swojego „przyjaciela” –
bezsensownie zmagającego się trąbką, a jego przyszła wybranka hihotała do koleżanki kokieteryjnie,
pozornie wszystko wydaje się naturalne, ale patrząc uważnie ta scena jest surrealistyczna,
gdyż kontrast między elementami rzeczywistości jest za duży i wprawne oko
powinno to zauważyć.
Oczy Alicji przypominały mi o uwadze, wpatrujące
się i kalkulujące, ciemne i bystre.
Może
zacząłem dostrzegać ułudę związku w którym żyłem, bo pajęczyna była dość
precyzyjnie utkana?
Jako zadość-uczynienie za niedzielny obiad
poszedłem na ta godzinę do jej rodziców.
Kiedy wszedłem do domy „teściowa” ostentacyjnie mnie ignorowała ale
coraz bardziej docierało do mnie, że jest to gra i również zacząłem ją
ignorować.
Mama Ali nieodzownie kojarzyła mi się z jakimś
prehistorycznym stworem, jeżeli prawdą jest, że twarz człowieka: ładna czy
mniej ładna, przypomina jakieś zwierze (mamy wiele odniesień do tej teorii:
chińskie znaki zodiaku lub choćby słowiańskie ludowe wierzenia, gdzie
klasyfikowano ludzi na charaktery wilka, zająca itp., dodatkowo uznana prawda,
iż twarz szczególnie u starszych ludzi
oddaje ich charakter)- to ona była sumem o dłuższych odnóżach. Jej mąż miał
problemy z wysławianiem się i mówił jakby miał kompletnie zajęte zatoki.
Po około godzinie pożegnałem się z Alą i
jej rodzicami i wróciłem do domu.
Mój dom to była wspaniała twierdza dla kogoś o
moich zainteresowaniach, leżała prawie
tuz przy ulicy Toszeckiej, ale była odgrodzona zaniedbanym trawnikiem, a po obu
stronach rosły drzewa dając od strony ulicy widok dość uroczy i pozór
odizolowania od świata.
Dom
nie był duży, ale niski i szeroki jakby japoński- więc większość znajomych
twierdziła, że bardzo klimatowy.
Wieczór mijał spokojnie i postanowiłem wprowadzić
trochę zapomnianego przez długo klimatu. Podniosłem słuchawkę i wybrałem numer
starego przyjaciela Łukasza, szczerze mówiąc kiedyś uznałem go za mniej
rozgarniętego; miał jednak szczególną umiejętność: po godzinie z nim byłem odprężony,
co tylko po części było efektem alkoholu i nabierałem chęci do zgłębiania tego,
co mi nie dawało spokoju, często nie byłem pewien czy powinienem zgłębiać
niektóre kwestie, czy też pozwolić im odejść...
Przyszedł szybko z kilkoma piwami, wcześniej przez
telefon upewniając się, czy oddam mu pieniądze. Przez chwilę zastanawiałem się,
czy podyktować mu swój styl rozmowy, żeby on nie mógł wpaść zbyt mocno w swoje
tory myślenia - bo wiedziałem doskonale
czym to się skończy: krytyką Ali i sugestiami które miałyby zniszczyć mój
związek.
Tym razem jednak czułem, że mam do czynienia z
czymś mrocznym więc jego fluidy myślowe były przysłowiowym kamieniem dla kosy.
W tym momencie zajaśniała mi w głowie wspaniała
myśl. To kojarzenie w wyrafinowany sposób wydarzeń życiowych to mój daimonion.
Stosowanie niezwykłych metod ....
Mój druh otworzył puszkę całkowicie zajęty jakimś
swoim dogmatem spojrzał uważnie i zagaił:
-
Co tam? – ze
wznoszącą intonacją.
-
W porządku, coś
dawno mnie nie odwiedzałeś? – to pytanie było retoryczne bo wiedziałem, że
uwielbia tutaj przesiadywać, to była oaza spokoju i klimatu w centrum dżungli.
Postanowiłem go delikatnie wprowadzić w
moje podejrzenia.
Idealna symetria pokoju oddawała moje dążenie do
doskonałości.
Jasne
barwy drewna w seledynowym świetle nisko-umocowanych lamp, biała lekka firanka
podpatrzona w jakimś horrorze ( kiedy bohaterka siedzi na oknie rozmyślając
...),
Pomieszanie
euforycznego ukontentowania płynącego z tego, że robiłem to, co chciałem w tym
wspaniałym otoczeniu z mroczną otoczką, która już okrywała moją podświadomość.
Chcecie zobaczyć tą scenkę moimi oczyma?
Wyobraźmy sobie, że dookoła stolika światło gaśnie,
ale nie do końca....stolik jest widziany jakby z góry, atmosferę tworzą ruchy
twarzy, lekkie, stanowiące esencję światła, zapach kadzidła i cisza....
Łukasz za wszelką cenę chciał sobie udowodnić, ze
jest niezwykle wrażliwy ma iście „kobiecą intuicję”, przed jego wejściem
zajrzałem do internetu i przeczytałem taką oto definicję intuicji: proces
myślowy polegający na szybkim dopasowaniu: sytuacji, problemu, zagadnienia do
znanych już szablonów i zależności, proces podświadomy mylony z przeczuciem o
podłożu emocjonalnym. Postanowiłem go sprowokować i zacytowałem mu tą
definicję, lekko się skrzywił bo sytuacja nie szła po jego myśli i spytał co
mnie męczy, powoli ujawniałem mu fakty.
Nakreśliłem nieporozumienia i rozwinąłem wątek jej
mamy, który już znał....
-
To jest po prostu
taka lekka komuna, a ty masz być ich pantoflarzem. Mówię Ci, ja dokładnie tak
uważam, tyle mogę jeszcze dodać.
-
A widzisz tu jakieś
głębsze implikacje?
Schylił głowę, nie wiedziałem czy chce rzucić
jakąś kąśliwą uwagę, czy faktycznie się zastanawia.
-
Ja zawsze się
zastanawiałem o tym, co mówiłeś kiedyś, o wzorach na stole w ich dużym pokoju,
to mi nie dawało spokoju.
-
Tzn.?
-
Po co porządnej
rodzince w ich schludnym mieszkanku stół z jakimiś krzyżami i inskrypcjami?
-
Ale co sugerujesz?
-
Nie wiem, ale skoro
Twoje podejrzenia sięgają jakiegoś ukrytego spisku, a podświadomość szaleje,
masz złe sny i tak dalej to może warto się nad tym zastanowić?
Oczy mnie już bolały, poza tym chciałem to zrobić samemu bez jego
podejrzeń. Zmieniłem więc temat i reszta rozważań tego wieczora miała typowo
męski charakter....
W
drodze z biura nieruchomości wpadłem do miejskiej biblioteki, poszperać. W
dziale ogólnym nie znalazłem nic o okultyzmie, co zasługiwałoby na uwagę.
Wróciłem do domu z uczuciem, że wczorajsza rozmowa i moje podejrzenia są nierzeczywiste.
Włączyłem komputer i zacząłem szukać. Po
kilkunastu minutach skopiowałem kilka dzieł mających w tytule magia. Zacząłem
przeglądać pierwszą, która wpadła mi w oko. Postanowiłem zacząć od rozdziału:
„Magiczne instrumenty”; mój wzrok od razu spoczął na następującym akapicie:
„... do magicznych instrumentów
zazwyczaj zalicza się: rytualny astralny nóż obosieczny, stół
symbolizujący ołtarz, różdżkę, świece, sól, wodę, wino czerwone, sznurki,
ciastko, posążki, bukiety kwiatów”...poczułem, że robi mi się ciepło.
Otworzyłem następny e-book: „Czarna magia”,
autorka omówiła bardzo obszernie wszelkie aspekty magii: pozytywne i negatywne,
miałem już z nimi wiele razy do czynienia.
W rozdziale: „ Zaklęcia miłosne” przeczytałem co
następuje:
„Utoczyć
kilka kropel krwi swojej w porze wiosennej w piątek, wziąć kawałek wątroby
gołębia, uczynić z tych substancji proszek i dać go do połknięcia osobie,
której pożądacie. Jeśli działanie nie nastąpi od razu, to powtórzyć do trzech
razy, a skutek będzie pewny i posiądziecie jej miłość.”
Nie chciałem przekreślać od razu
całego związku, ale postanowiłem sprawdzić resztę na własną rękę, nie
wzbudzając w niej żadnych podejrzeń.
Umówiliśmy się na 16-tą po przyjściu A. z pracy.
Wjechałem
na szóste piętro i zapukałem... pocałunek...
-
Hej moja droga jak
tam zjadłaś już coś ?-Postanowiłem symulować normalne popołudnie.
-
Tak podgrzałam
warzywa i ryż, chcesz tez?
-
Jasne, masz trochę
wina?
-
Jeszcze zostało, a
co chcesz?
-
Uhmm. A jak w pracy?
Hihot: Normalnie, posurfowałam sobie po necie,
dzwoniłam do ciebie, ale miałeś wyłączoną komórkę?
-
Tak, byłem na chwilę
w bibliotece.
-
O urwałeś się do
biblioteki, a po co?
-
Ee...chciałem coś
pożyczyć z beletrystyki, już dawno nie czytałem nic dobrego.
-
I jak?
-
Nic szczególnego
moja droga.
Ala weszła do drugiego pokoju i to była dobra
okazja aby się rozejrzeć po szufladach, miałem poczekać na lepszą okazję? Być
może, ale nie mogłem. Szukałem jakiegoś śladu, który upewniłby mnie, że moje
podejrzenia nie są wyssane z palca. W górnej szufladzie leżał notes z
telefonami, w zakładce innego z notesów widoczna była lista nieznanych mi
nazwisk.
Alicja była osoba pragmatyczną i lubiła mieć
wszystko pod ręką, była także odważną i na tyle pewną swoich celów, że w razie
niebezpieczeństwa mogła kłamać prosto w oczy bez mrugnięcia- wdziałem kilka
razy jak szybko potrafi zareagować, jeśli cokolwiek wchodziło jej w drogę.
Na podstawie powyższych rozważań dedukowałem, że
powinienem poszukiwać w zasięgu wzroku, za czymś oczywistym.
Na jednej z półek miedzy albumami ze
zdjęciami leżała kartka z czarnym pismem kogoś trzeciego, a w niej w porządku
pionowym było siedem nazwisk. Na szczycie listy widniała mama Ali a jedno z
pozostałych nazwisk było mi znane, był to mój znajomy poznany przez mnie na
zebraniu Różokrzyżowców w Katowicach, podobnie jak ja był tam, aby zapoznać się
ze wstępnymi rytuałami.
Odłożyłem kartkę na miejsce i zająłem
się swoim kieliszkiem.
Moje uczucie do A. – tak jak do każdej
innej było ściśle uzależnione od zaufania jakim darzyłem ją i czułem się
upoważniony wewnętrznie do tych działań. Obiad trwał, rozmawialiśmy na tematy
związane z rodziną, gdyż czułem, że tak będzie najbezpieczniej. Pożegnałem się
pod pretekstem pracy i czym prędzej opuściłem moją wybrankę.
Kiedy wybrałem jego nazwisko odebrał
szybko, przedstawiłem się, co wywołało wesołą reakcję. Jako pretekst podałem
chęć przedyskutowania jednego z systemów nad którymi pracowałem: łączącego: „
Wprowadzenie do hermetyzmu” Franza Bardona z popularnymi książkami i filmem o
wspólnej nazwie „Sekret” spółki Joe Vitale , Rhonda Byrne &Co.
Grzegorz jest bardzo towarzyskim
człowiekiem i nie trudno jest go wciągnąć w pogawędkę. Opowiedziałem mu o tym
co teraz robię zawodowo i rozmowa szybko zeszła na tematy ezoteryczne. Zrobiłem
wstęp od siebie, celowo przerywając mu i narzucając własna percepcję, aby
zirytował się i odbił piłeczkę. Ponieważ byłem w trakcie studiowania i
praktykowania dzieła, które zalecało milczenie na temat swoich najgłębszych
celów, skoncentrowałem się na ogólnych wywodach, odrzucając sens wszelkich
kręgów i zborów na rzecz pracy z samym sobą.
-
... To jest
wspaniała droga, skuteczniejsza i dla mnie jako Europejczyka bardziej
prawdziwa, Saint-Germain opisuje to w bardzo sugestywny sposób...
-
Ale nie doceniasz
roli grupy, zgromadzenie może wytworzyć ilość energii skomasowanej.
-
Co masz na myśli
mówiąc „grupy”, każdy sam trawi swoje jedzenie przecież.
-
Tak mój drogi ,
ale... - zawahał się - czy sądzisz, że sam wytworzysz odpowiednią ilość mocy na
początku? Która pozwoli Ci na uwolnienie się od wszelkich wątpliwości?
-
To prawda –
skwapliwie potwierdziłem. – Na początku chciałoby się dostać swoiste
potwierdzenie.
-
Właśnie. – Schylił
głowę i spojrzał na mnie przeciągle.- Coś Ci pokażę.
Siedziałem na fotelu i wystukałem sms do Łukasza:
„jestem na dobrym tropie, wieczorem ci opowiem”, bądź o 20” .
Na stole pojawiła się karafka z pomarańczowym
alkoholem, a mój gospodarz usiadł naprzeciw i z gruba księgą na kolanach zaczął
wprowadzać mnie w temat kręgu magicznego.
Nachyliłem się nad kielichem i poczułem słodkawy
zapach, niestety charakterystyczny, a może tak mi się wydawało? Na wszelki
wypadek wstałem z fotelu i zachwiałem się. Dokładnie znałem działanie
chloroformu, bezbarwnego doskonale mieszającego się alkoholem, ale mało wyrafinowanego, bo charakterystycznie
pachnącego.
-
A Ty gdzie? –
Grzegorz patrzył na mnie nieruchomo.
-
Muszę zadzwonić.
-
Teraz?
-
Tak, przypomniałem
sobie, że obiecałem narzeczonej informację.
-
No dobrze...
-
Przepraszam Cię... –
Wyciągnąłem komórkę demonstracyjnie, że mam zamiar telefonować.
-
Dobrze się czujesz?
-
Tak, tak, doskonale.
– Symulowałem lekkie otumanienie.
Wyszedłem do przedpokoju i czym prędzej założyłem
płaszcz, nie miałem już wątpliwości.
Ponownie
wszedłem do pokoju i poinformowałem owego łotra, iż muszę jechać do Ali, zdawałem
sobie sprawę z tego, że jest to dość niewiarygodne usprawiedliwienie, liczyłem
jednak, że nie sprawdzi tego.
Szedłem po ulicy
Zwycięstwa zastanawiając się czy nie zareagowałem zbyt panicznie? I co teraz?
Wstąpiłem do pubu; zszedłem po schodkach do piwnicy,
Gliwiczanie domyślą się o czym mówię. W środku panował półmrok, kelnerka nie
wyglądała na zainteresowaną, widać było migającą biel zębów nielicznych
klientów. Poprzedni właściciel poszedł z torbami, a obecny chyba postanowił na
zwabienie licznego gliwickiego undergroundu. Lubiłem siedzieć sam w takich
miejscach i ćwiczyć oddech, z przyjemną perspektywą powrotu do domu.
Usiadłem, zamówiłem danie składające się z dość
apetycznie wyglądającego hamburgera i piwa. Przy sąsiednim stoliku siedziały
dwie piękności i udawały rozmowę. Oceniłem ich wiek na około 24-25 lat.
Uśmiechnąłem się i poczułem chęć porozmawiania z nimi, czułem intuicyjnie, że
kobiety maja mi trafnie doradzić...
-
Przepraszam, można?
– przywitałem się bezceremonialnie.
-
Proszę bardzo, co
pan taki markotny?
-
Poczułem potrzebę
porozmawiania z kobietami.
-
Haha! Nie ma to jak
bezpośredniość.
-
Co u was dziewczyny?
-
Czekamy na pociąg do
Katowic, ja jestem Anna, a to Ilona.
-
A ja jestem Seweryn,
miło mi, cudownie wyglądacie. Ja mam problemy z dziewczyną.
-
Ooo a jakie?
-
No cóż nie będę was
zanudzał, skorzystam, że jestem w taki miłym towarzystwie...
Anna była bardzo filuterną szatynką i była
wyraźnie zainteresowana, pochylała się ku mnie mimowolnie. Ilona zachowywała
dystans poza tym obie wyglądały na wstawione.
-
Nie rozumiem mojej
pani, mam wrażenie, że robi mnie w konia
-
Takiego fajnego
chłopaka?
-
Ano tak...
Pogawędka miałami udowodnić jaki jestem atrakcyjny
i co w związku z tym: powinienem być niezależny i pewny siebie. Zjadłem szybko
i pożegnałem się z uroczymi towarzyszkami.
-
Trzymaj się –
dźwięczało mi w uszach i dodawało otuchy. Obrałem kurs prosto do Ali.
Na drzwiach wisiała kartka: „jestem u rodziców”.
Wykręciłem numer, ale jej głos był zupełnie spokojny, jak niedługo miałem się
przekonać była to cisza przed burzą.
Otwarła mi drzwi lekko uśmiechnięta i zaprosiła do
środka do mniejszego pokoju, większy był zamknięty. Wszyscy już tu siedzieli.
Podobni do siebie, z ciemnymi oczami - kocimi. Wpatrywali się we mnie uważnie.
-
Czy chcielibyście mi
cos powiedzieć?
-
Sewerynie co masz na
myśli?
Po kolei metodycznie
wyłożyłem im swe przypuszczenia...
Na ich twarzach pojawił się uśmiech niemalże
życzliwy.
-
A więc domyślił się!
Faktycznie wybrałaś mądrego chłopaka!
-
Cóż mój chłopcze,
czas abyś spełnił swoje zadanie, zbyt długo już czekamy.
Nagle rozbrzmiał dzwonek, dzwonił Łukasz.
-
Spław go - syknęła
mama Ali. Muszę przyznać, że kiedy ujawniła swoją prawdziwą twarz wyglądała
naprawdę przerażająco.
Miałem jedną sekundę do namysłu więc zdecydowałem
się na maksymalnie obojętny głos jak
tylko mogłem i powiedziałem:
-
Wiesz, teraz
jestem u rodziców Ali, dzisiaj już nie
mam czasu, ... tak...tak jak się umówiliśmy jutro 4.30 czy 3.40? 4.30
oczywiście...cześć.
Odłożyłem telefon.
-
A więc czego chcecie
pijawki?
-
Posłużysz nam jako
ofiara... masz prawo wiedzieć.
-
Ofiara w jakim celu
– spojrzałem na Alę.
Moja niedoszła wybranka uśmiechnęła się jak
bazyliszek.
-
Musimy Cię złożyć na
ołtarzu kochanie, tego wymaga nasz Pan.
W tym momencie urwał mi
się film i nastała ciemność.
Poczułem ciepło ... otworzyłem oczy, dookoła mnie
było wiele osób, leżałem na stole, ręce miałem związane i dłońmi wyczuwałem
ryte inskrypcje’ oto co zobaczyłem:
Kapłanką była mama Ali.
Ceremoniał rozpoczęła od słów: „Przystępuję do
ołtarza mego boga, który pomści słabych i pokrzywdzonych. Panie, uchroń mnie
przed podstępnym i przed gwałtownikiem".
....
„Temu, który był pokrzywdzon"
...
Wszyscy obecni chórem śpiewali hymn do Szatana -
Szeloszeta - ułożony przez Szymona-Maga, a będący trawestacją bluźnierczą 108
Psalmu Dawida:
„...Niech będzie pochwalone Imię Twoje,
Panie, i Trójkąt, znak Twój i wizerunek głowy Kozia świętego... Mówili
przeciwko mnie językiem chytrym - mowami nienawiści otoczyli mnie i zwalczali
mnie niesłusznie...
Ustanów nad
nimi przekleństwo, a strach niechaj stoi po prawicy jego... Niech znikąd nie ma
pomocy: niech nikt nie ulituje się sierotom jego... Niech bogowie ich będą
zawsze przeciwni i niech zniknie z powierzchni ziemi pamięć ich dlatego, że nie
pamiętali błogosławić Trójkąta odwróconego... Zaraza niech kąsa ich, niech
mięso ich pokryje się wrzodami i niech się zepsuje krew ich...
Niech będą
zgniłe mózgi ich, połamane ich członki, wydarte oczy i języki ich, a nawet psy
niech nie liżą ich ran...Niech mu będzie ono jako odzienie, którym się okrywa i
jako pas, którym się zawsze przepasuje... A Ty Szeloszet, Najwyższy nieznany.
Największe Wszechmocne Imię, Szeloszet, Szeloszet, uczyń ze mną według Imienia
Twego, albowiem słodka jest wspaniałość Twoja.”
Gęste kłęby dymu,
unoszące się z zapalonych ziół, przesłaniały mamę Ali.
Sytuacja zaczęła się robić gorąca,
przypominało to koszmarny sen, a wypadki miały absurdalną prędkość.
Twarze zgromadzonych zamarły...usłyszałem z tyłu
głowy kroki. Do pokoju wpadły trzy osoby, a wśród nich mój stary druh Łukasz. Policjant
rozwiązał mnie i podniósł zataczającego
się. Łukasz rozglądał się po pokoju zdumiony i ...uśmiechnięty, po chwili
spojrzał na mnie.
-
Całe szczęście,
zrozumiałeś.
-
Nie darmo uczyłeś
mnie szachów.
Podczas jednej z lekcji szachów jakie dawałem Ł.
Uczyniłem dygresję a propos kryptografii odnośnie istnienia tzw. Szachownicy
Plibiusza, w której ciągowi liter SOS przyporządkowany jest ciąg cyfr 43, 34 i
43... nauka nie poszła w las.
-
Kochanie, życzę Ci
długiego miesiąca miodowego – pożegnałem Alicję, reszta zgromadzenia nie
zasługiwała na moje spojrzenie.
Rozejrzałem się po pokoju. Coś mi tu
zawsze śmierdziało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz