mój rynek

mój rynek

Menu

Get your dropdown menu: profilki

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Grudniowy rynek w Gliwicach

Rynek przesłonięty reklamami w dalszej perspektywie prezentuje się ciekawie.



Na piętrze powinna być kawiarnia...

Tłum wokół straganów spowodował turbulencje kamery.



Kolejne różności i niespodzianka z Mikołajem.



Widok od drugiej strony, gdzie pani nalała mi grzańca.




Główna atrakcja:):



Koniec wycieczki- widok od strony ul. Zwycięstwa.

sobota, 6 grudnia 2014

Epizod miłosny, wprawki sprzed wielu wieków

„Epizod miłosny”

Z zachwytem odłożyłem powieść „PiesBaskerville’ów” marząc, aby i mi przydarzyło się coś takiego. Od lat studiowałem nauki ezoteryczne i sporządziłem wiele algorytmów, bazując na najwspanialszych książkach, jakie udało mi się wygrzebać; kojarzyłem uniwersalne prawdy- które uznałem za najskuteczniejsze i za najbardziej intrygujące.

Wierzyłem, iż dzięki mej inteligencji i wiedzy uda mi się zostać kimś w rodzaju czarodzieja. Kontemplując prawdy, niektóre bardzo oczywiste, wnikając w ich sedno na poziomie mistycznym, chciałem poruszyć mechanizmy do których normalny człowiek nie ma dostępu.

Oczywiście nie chodziło tutaj o zostanie magikiem ze spiczastą czapką upstrzoną gwiazdkami. Mam na myśli raczej: być kimś takim jak Sherlock Holmes, ale wzbogaconym o pierwiastek duchowy, dla kogo intuicja  nie jest  uboga kuzynką spostrzegawczości....




Tego dnia wyszedłem z domu około siódmej; poranek uskrzydlał mnie, zawsze wolałem wieczory i noce, ale wolność jaką daje samodzielność otwiera oczy na nowe uroki życia. Nie mogłem pozwolić, aby jakieś niebezpieczeństwo zagroziło rosnącej perfekcji mojego życia i nie mogłem ignorować zadziwiających oznak, przeszłość nauczyła mnie tego, co zresztą stało się przyczyną mojej pasji dotyczącej tajemnej , hermetycznej wiedzy.

piątek, 14 listopada 2014

Zimowa retrospekcja- pierwsze opowiadanie miniatura thriller sprzed 10 lat




Z oddali dom sprawiał wrażenie opustoszałego, brązowe drzewa kontrastowały ze śniegiem, a szarzyzna na niebie, cisza i siatka dookoła budynku powodowały, że obraz wydawał się nieruchomy.
Wystarczyło zrobić kilka kroków w prawo, a przez drzewa prześwitywał biały tynk i widać było drzwi i krótkie schody z drewnianą poręczą, w tle zaświtał jeszcze jeden domek, mniejszy, z mojego okna niewidoczny.
Dom intrygował mnie od dawna, patrząc na niego często myślałem: co dzieje się u sąsiadów...

Sprowadzili się tutaj pod koniec stycznia na miejsce starego Spyrki. Złośliwy starzec wreszcie uwolnił nas od swoich uwag.
Najwidoczniej domek przejęła rodzina bo zjawili się prawie od razu. Przyjechały dwie osoby, chyba para: kobiety i mężczyzna około czterdziestki. Mężczyznę widziałem już kiedyś jak odwiedził starego. Ciekawe, czy ich sposób bycia był podobny.
Spyrka odszedł w nocy, a dwa dni później, pod wieczór, można było dojrzeć czarnego vana VW z dużymi wypukłymi oknami, jakby jego właściciele nie dbali o upływ czasu.

Następnego dnia wracając z najbliższego sklepu zobaczyłem kobietę, jak wyszła na papierosa.
Stała przed domem i wypuszczała kłąb dymu na skuty lodem krajobraz.

-          Trzeba uważać na gardło
-          Taaa, dzień dobry, ukrywam się przed mężem, nie cierpi jak palę.
-          No tak, moja ex też popalała, mam na imię Patryk
-          Anna. – Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się. – Znał pan ojca?

Była dość atrakcyjną brunetką, lekko przy kości.

-          Tak znaliśmy się i często rozmawialiśmy, miły człowiek – skłamałem.

Uśmiechnęła się ponownie, tym razem pod nosem i zgasiła niedopałek kozakiem.

-          Nie mogę uwierzyć, że to zrobił, na starość kompletnie stracił zmysły.
-          Masz jakiś pomysł, czemu zniknął, gdzie może być? – zapytałem.
-          Nie miał żadnych problemów, jak na siedemdziesiąt lat trzymał się bardzo dobrze, bez problemów finansowych ani rodzinnych, samotność?

Towarzyskość Anny i jej sympatyczna powierzchowność kontrastowały z obrazem jej ojca, a może teścia.
Porozmawialiśmy chwilę i szybko się pożegnaliśmy. Wyglądała na dociekliwą osobę, ciekawe czy uda jej się znaleźć odpowiedź !?

-          Może wpadnij do nas, poznasz mojego męża.
-          Nie odmówię. – Byłem bardzo ciekaw jak wygląda domek w środku.




Wioska Orzechów to niespełna sto dymów w najbardziej na północny wschód wysuniętym krańcu Polski. Wprowadziłem się tu dwa lata temu, żeby zadedykować resztę życia mojemu największemu marzeniu: pisaniu … i życiu na wsi na odludziu.
Odpowiadało mi nieduże sąsiedztwo, kilka domów i cisza.
Starego Spyrkę poznałem już następnego dnia po kupnie domu. Wydarł się na mnie, bo nie odpowiadał mu sposób w jaki zaparkowałem swojego Peugeota. Z początku ignorowałem jego ataki słowne, ale później zacząłem być tak samo nieprzyjemny. Ucieszyła mnie więc perspektywa nowych znajomych. Ciekawe czy stary powiedział im o mnie.

Większość ludzi chowała się w domach, ale ja lubiłem polarną scenerię. Zawsze unikałem przeraźliwego słońca, a tu było dużo lasów, cienia i długa mroźna zima.
Ludzie okutani w kurtki, czapy wydawali się spowolnien, a to sprzyjało kontemplacji.
Kupiłem butelkę wódki i powędrowałem do domu, spojrzałem przez okno na zarysy domostwa sąsiadów poczym wyszedłem do małego ogródka za domem, rzuciłem okiem na, przysypane na razie śniegiem, miejsce przy płocie i stwierdziwszy, że wszystko jest po staremu wszedłem do domu.

Po chwili znalazłem się u Anny i jej męża; okazał się uśmiechniętym, o spokojnym usposobieniu, rówieśnikiem żony.
Rozmowa szybko zeszła na temat starego Spyrki. Po wypicie dwóch szklaneczek gospodarze pokazali mi dom.
Minęło już 48 godzin i dawno temu zawiadomili policję.

-          Szukaliście jakichkolwiek śladów, czegoś co może podsunąć jakiś trop?
-          Ależ oczywiście, ale nic szczególnego... tego dnia zrobił zakupy monopolowe, znaleźliśmy rachunek.
-          Hmm. – Zmrużyłem oczy. – No i?
-          Prawdopodobnie coś się musiało stać, codziennie rozmawialiśmy przez telefon, był raczej odludkiem i nie pił, jak wiesz... – Uśmiechnął się Marek.
-          Tak, czyli kupił ten alkohol dla kogoś?
-          Tak, chyba tak.

Dalsza część rozmowy upłynęła w sennej tonacji, przerywanej tykaniem zegara. Dostosowałem się do ich spokojnego sposobu mówienia i po jakichś trzech godzinach pożegnaliśmy się. Anna miała, mimo wszystko, bardziej kłujący wzrok od męża.
Od czasu do czasu wpatrywała się we mnie. Pod koniec zapytała: „ Czy może widziałeś go tego dnia gdzieś?”

-          Niestety nie, no ale na mnie już czas.

Uśmiechy na twarzy i podnieśliśmy się z foteli. Budowanie wizerunku spokojnego i towarzyskiego to podstawa iluzji sąsiedzkiej.

Kolejnego dnia rano przygotowałem łopatę i wykopałem drugi dół w rogu ogródka, tuż obok pierwszego. Tak dla sportu, może zasadzę coś z nastaniem wiosny, ziemię jednak najpierw trzeba użyźnić.
Kopanie zmarzniętej ziemi to nie lada wyzwanie, ale pomagałem sobie butelką, która postawiłem na pieńku do rąbania drzewa.


Następnie wróciłem do domu i zająłem się pisaniem, redaktor gazety z Olsztyna zamawiał u mnie felietony, a pisanie ich odświeżało mój umysł i nadawało solidny grunt pod moją psychikę - tak jak gra w szachy, czy spacery.
Telefon zadzwonił po około dwóch godzinach, byłem wtedy w ferworze pisania, najpierw pierwszy nieoczekiwany, nieprzyjemny dźwięk, który jednak szybko wykrzywił moje usta w grymas zadowolenia.

Anna dzwoniła i pytała, czy może wpaść i zobaczyć jak wygląda moja praca, upiekła ciasto dla kawalera.

Przywitaliśmy się, jakbyśmy się znali od dawna i przy herbacie zaczęliśmy rozmowę; opowiedziałem jej o pracy, tematach felietonów i nowo tworzącej się powieści. Nasze głosy rezonowały w pustawym pokoju, niestety z błogości wyrwały mnie jej pytania odnośnie starego.
Zbliżała się pora obiadu. Czas przygotować świeże mięso.

Wieczorem wysłałem e-mailem gotowy artykuł w pdf-ie i postanowiłem się wybrać do jedynego znajomego w okolicy, człowieka, którego mogłem nazwać przyjacielem.

Miejscowy duchowny prowadzący msze w maleńkiej kapliczce stojącej tuz przy drodze.

Podszedłem wprost do kapliczki i zastałem go w środku podczas rozmowy z pewna staruszką.
Kiedy kątem oka mnie zobaczył, odwrócił się gwałtownie. Zdziwiła mnie ta reakcja, w końcu widywaliśmy się regularnie.
Odczekałem kilka kroków przed wejściem i wkroczyłem kiedy staruszka wyszła.
Podszedł do mnie energicznie i zapytał:

     -     Co się stało? Gdzieś ty się podziewał?
     -     Jak to gdzie?
     -     No nie widzę cię od tygodnia. Stało się coś?

Troska była przyjemna, ale nie rozumiałem o co mu chodzi. Jaki tydzień?

     -    No tydzień, wtedy byłeś tu ostatnio.
     -    Byłem u ciebie?...Zaraz …przedwczoraj, w środę oglądaliśmy mecz.
     -    Tak w środę czyli tydzień temu, piłeś już coś?

Zadziwiające jak łatwo stracić poczucie rzeczywistości, wystarczy zgubić długopis, który wydawałoby się powinien leżeć koło pliku kartek, a jednak go tam nie ma. Zimowa aura sprzyja wyostrzeniu zmysłów i byłem pewien,  że to on się myli.

     -    Jest piątek przyjacielu i składam ci wizytę, ażeby wychylić piątko-wieczornego              
          kielicha.
     -    Patryk jest środa, co robiłeś w tym czasie? Stało się cos?

Spojrzałem na niego przeciągle i zrezygnowałem z dalszej dyskusji. Znałem go dobrze, nie zmyślał ani nie żartował w ten sposób.
Wyszliśmy na zewnątrz i bez słowa skierowaliśmy się do pokoju, który zajmował.



    -     Przypadki utraty poczucia czasu zdarzają się zima częściej, ale nie do tego stopnia. Jak
          można zapomnieć pięć dni?

Nierzeczywistość narastała wokół mnie, ale była przytłumiona i jakby trochę przyjemna.
Dawała wrażenie lekkości i falowania.

     -     Adam, wiesz… nie bardzo wiem jak to wytłumaczyć, ostatnio dużo czasu spędzam
           sam: pisze, gotuję.

Ksiądz patrzył na mnie uważnie i w końcu zapytał:

     -    Czy ostatnio widziałeś się z kimś?
     -    Tak poznałem nowych sąsiadów, wprowadzili się na miejsce Spyrki.
     -    Na miejsce Spyrki?
     -    Tak, wyjechał bez słowa… znikł jak kamfora, jakoś mnie to nie martwi – skwitowałem
          z uśmiechem.
     -    Hmmm… faktycznie nie było go w niedzielę i co już się wprowadzili? Tak szybko?
     -    Chyba tak, zostaną tu chyba na dłużej, zresztą muszą powęszyć.

Tak gawędząc skończyliśmy pierwszą szklaneczkę wódki z sokiem jabłkowym. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, a ja powoli zacząłem się zbierać. Prawie zawsze podejmowaliśmy metafizyczne tematy, ale trudno było przejść do porządku dziennego z tym co się stało. Adam patrzył na mnie uważnie, jakby coś nie dawało mu spokoju.
Powrót był całkiem przyjemny, nie czułem mrozu i już zacząłem planować następny dzień.
Kiedy dotarłem do domku, zauważyłem przed wejściem Marka; miał zaniepokojoną twarz i od razu podszedł do mnie.

      -    Nie widziałeś Ani? Nie było mnie cały dzień, sprawdzałem: telefon ostatnia rozmowa           
           była na twój numer.
      -    Mój?
      -    Tak, twój. Co się tu dzieje tak w ogóle?

Spokojnym gestem zaprosiłem go do środka.

      -   Chodź do środka, wytłumaczę ci.

Rozpogodził się, ale natychmiast drgnął i spojrzał mi w oczy. Pchnąłem go lekko do środka. Kiedy weszliśmy, zaryglowałem drzwi.

Marcowe dni są już całkiem długie, a upłynęły już prawie dwa miesiące. Już czas poznać nowych sąsiadów. Patrzyłem na domek, który powoli odtajał i kolejny majaczący w oddali. Zaplanowałem, że wieczorem odwiedzę ich i przywitam po sąsiedzku.

wtorek, 28 października 2014

Gliwickie popisy bębniarskie

Na początek przypomnienie: jak to było latem:


W wykonaniu dziewcząt z L'ombelico del mondo w scenerii nocy letniej słuchało się tego bardzo dobrze.

W piątek natknąłem się na pokaz lekcji bębniarstwa w wykonaniu orkiestry North Texas Drum Line, najlepszej orkiestry marszowej w Stanach. Chciałem porównać do L'ombelico, ale było to trudne nie znając detali rzemiosła.


Kolejne kawałki są w coraz szybszym tempie.

piątek, 24 października 2014

Poczty nie wolno fotografować, bo pershing nie dojdzie

      W czasach socjalizmu funkcjonował zabawny zakaz fotografowania poczty. Ostatnio zostałem zdyscyplinowany dwa razy; raz, kiedy spożywałem napój energetyzująco - uspokajający koloru złota oraz pod centrum Arena, kiedy czekając na osobę robiącą zakupy, postanowiłem pstryknąć kilka fotek ilustrujących kolorowe, wesołe światełka: wesołe mini-miasteczko zabawy.

      Obok mamusie robiły fotki dzieciom.





      W tym momencie podbiegł pan parkingowy i stwierdził, że jest to teren prywatny, a poza tym fotki mogą zostać użyte w niewiadomym celu, ponieważ  nie wiadomo, gdzie się łańcuszek kończy.

Zrobiłem jeszcze 2 zdjęcia:




piątek, 10 października 2014

Sprzeczne teorie

Kodowanie pozytywnych wzorców do podświadomości z pewnością trwa czasami dłuższy czas; w tym okresie konieczne jest metoda, aby nie zwątpić, nie zniechęcić się i nie zobojętnieć na mimo wszystko ezoterycznie brzmiącą „podświadomość”. Najbardziej praktyczną metodą, podawaną przez niektórych autorów, jest metoda małych kroczków: zauważamy pierwsze małe sukcesy i to zwiększa coś, co nazywam „śnieżną kula sukcesu”.
Już samą metodę małych kroczków można traktować jako element złożonego systemu, ale także jako system sam w sobie. Musi on przezwyciężyć: negatywne sugestie otoczenia, brak entuzjazmu, sceptyczne opinie w społeczeństwie. Ilu ludzi naprawdę wierzy, że praca z podświadomością to klucz do sukcesu, że podświadomość to kanał nieskończonej inteligencji, Boskości w nas samych.



Źródło: http://pixabay.com/en/nerves-cells-dendrites-sepia-346928/

W tym momencie pomijam dywagacje: czy na przykład medytacje proponowane przez Josepha Murphy’ego są bardzo skuteczne, czy też stanowią zaledwie początek, coś w rodzaju komputera z lat 80 – tych w porównaniu do dzisiejszych o wiele doskonalszych procesorów. Istotny jest fakt doniosłości nauki o podświadomości, która stanowi wielki element w układance; oczywiście techniki pracy z podświadomością także mogą stanowić element.
Naiwnością byłoby sądzić, iż wszystko można sprowadzić do pracy z podświadomością; zarówno dlatego, iż nawet najbardziej pozytywne wzorce podświadomości nie stworzą idealnego życia same z siebie, jak i dlatego, iż codzienność jest skomplikowana, przynajmniej do takiego stopnia, że wymaga obalenia przeróżnych przeszkód, choćby tych, które podsuwa każdy dzień: jesteśmy poddani takiej masie interakcji, że ciężko zachować jasność umysłu – to znaczy być stuprocentowo przekonany co do słuszności drogi, stuprocentowo czyli nie rozpraszając się. Łatwo nawet wpaść na bardzo niepokojący wniosek: im ktoś bardziej inteligentny tym ma większe wątpliwości (ponieważ bierze pod uwagę więcej elementów) i potrzebuje bardziej skomplikowanego systemu. A stawka jest duża.
Powstaje kolejne pytanie: dlaczego to ma w ogóle działać. Dlaczego cokolwiek w życiu człowieka ma „działać”?
Istnieje wiele przypadków, gdy mamy dwie powszechnie uznane za prawdziwe zasady, a jednak będące ze sobą w sprzeczności, na przykład najprostszy: „początkujący ma zawsze szczęście” (szczęście początkującego) i „żółtodziób musi zapłacić frycowe”.
Które z nich jest prawdziwe, albo które z nich jest bardziej prawdziwe? Dla mnie jest ważne, które z nich mogę użyć, jako element usprawniający mój system. Terminu „nauka” nie używam w znaczeniu zbioru faktów i danych; nie jest to traktat filozoficzny. Praca ma badać wykorzystanie, uaktywnienie siły twórczej, a nie jej opis, czyli mechaniczny opis świata lub mechaniczne przejście od magii (mitologii) do nauki.
Sednem jest szczególne sprzężenie elementów, a nie tylko istota pojęć składających się na element. Poza tym istoty niektórych elementów nie da się wyodrębnić do postaci czystej, na przykład „radości”. Nie istnieje coś takiego, jak radość doskonała, w każdym razie ja nie wiem jak miałaby wyglądać. Ważniejszy jest jej związek z innym elementem. Na przykład: radość i brak wątpliwości (pewność siebie, pewność czegoś): radość ß-à pewność czegoś.



Źródło: http://hr.wikiquote.org/wiki/Platon

Istotą świata poznawalnego zmysłami jest prawdopodobieństwo.
Wszystko jest ideą, ale za ideami „staje się” świat prawdopodobieństw. Celem jest maksymalnego zwiększenie prawdopodobieństwa dojścia do CELU (naszego). Idee, jak twierdził Platon „istnieją”, rzeczy „stają się”.
         System ma mnie zaprowadzić do „rzeczy” ale jest tworzony w oparciu o idee. Prawdziwą ideę nazywam zasadą. System zasad tworzony jest przez sztukę. Sztuka oparta jest na naukowym poznaniu twórczej siły – ale zaczynamy od sztuki. W przypadku gotowego systemu idei (zasad) kluczową sprawą jest oczywiście praktyczna technika, metoda. Nauka dotyczy spraw empirycznych.
Tak więc: czy jest możliwe zwiększenie prawdopodobieństwa do P=1?
Nie wiem. W każdym razie dlatego zaczynam od podświadomości.

Podobna do pytania: „Która z zasad jest bardziej prawdziwa?”, jest dyskusja nad celami innych ludzi, ich negatywnymi sugestiami, blokadami jakie tworzą dla naszych celów. Poza argumentami jakie podałem wcześniej, analizuję kwestię człowieka w społeczeństwie jako jednego organizmu, albo jako jeden z aspektów życia, który Ken Wilber nazwał dolnymi ćwiartkami holonu: owym holonem jestem ja; są nim także moje cele. Skoro moje intencje są słuszne i jestem przekonany, że mój cel jest wielki i szczytny mam prawo oczekiwać, ze natrafię na właściwych ludzi, którzy przetną linie wahadła ustawionego przez moje działania i myśli, mój los.
Potem przechodzę już do czystej praktyki: jak to zrobić, aby całość funkcjonowała, plus oczywiście zdroworozsądkowy egoizm i upartość w dążeniu do celu, które jednak także muszą być rozpisane i sprzężone z resztą – zarówno dla zgodności systemu, jak i spokoju ducha.
Oczywiście sformułowań typu „mam prawo” używam nie uzurpując sobie jakiegoś prawa (boskiego), a jedynie domniemywam, że moje wnioski upoważniają mnie do pewności siebie, przy całym szacunku dla religii i duchowości.

Kodowanie podświadomości przestało być tajemnicą już w roku 1962, kiedy Joseph Murphy napisał: „Potęgę podświadomości”, jak mniemam pozycję najbardziej wpływową w tym temacie.
Tutaj jedynie nadmienię o tym fakcie, bez rozwijania, a to dlatego, ażeby zaznaczyć: taka wiedza już wtedy była do użytku publicznego. Pierwsza książka Murphy’ego unikała nawiązań do duchowości, nie wspominając już o religii; autor wprost stwierdza, że wszelkie przejawy zaskakującej odmiany losu w gruncie rzeczy sprowadzają się do „przekonania” podświadomości. W późniejszych latach Murphy napisał książki w znacznie bardziej bezpośredni sposób odwołujące się do Boga, jak na przykład: „Potęga nieskończonego bogactwa”. Warto jednak zauważyć, iż zaczął od pozycji mniej „religijnej”, i jakkolwiek bardzo jego osiągnięcia byłyby umniejszane przez dzisiejszych guru, zauważył: że to działa. To co wyobrazimy sobie i afirmujemy ma działać!
Nie chcę powtarzać teraz jego wniosków, jeżeli mają być wykorzystane, to jako elementy systemu. Ważne jest stwierdzenie: że podświadomość uaktywnia procesy w życiu człowieka.
Jednym z największych problemów związanych z pracą z podświadomością jest tak zwane: myślenie zadaniowe. Jeżeli potraktujemy kwestię podświadomości w kategoriach: trzeba zrobić to i jeszcze to, to z pewnością opóźnimy efekt, a może nawet go zniweczymy; chodzi tu raczej o transformację emocji (zbudowanie nowych ścieżek neuronowych) – ale to także można stworzyć za pomocą sprzężeń odpowiednio zgromadzonych elementów. Pewnych rzeczy uczymy się w dłuższym czasie, ale nagromadzana wiedza może przyśpieszyć jedynie osiąganie celu, system „ma działać” bez niej.

 Czym jest podświadomość? Definicji istnieje wiele. Dla mnie jest ważna ta, która mi najwięcej daje, przy optymalnym zbadaniu, iż jest prawdziwa. Podobnie jest z wiarygodnością pojęcia „podświadomość” – jakimi autorytetami możemy jeszcze je poprzeć; pojawiają się dwa aspekty: im większy autorytet, tym pewniejszy fundament elementów opartych na tym pojęciu, i pytanie: „Na ile prawdziwość tego pojęcia objawiła się już w moim życiu?”. To pytanie z kolei pociąga następne: „Czy mogę samemu stworzyć przykład działania podświadomości?” i „Jak bardzo mogę wykorzystać to wydarzenie, aby zwiększyć swoją pewność siebie (poprawić nastrój)?".

Tego typu rozważania mogą przypominać buddyjską sieć diamentów o niezliczonych fasetach, gdzie każdy w każdym odbija się po tysiąckroć, lub po prostu „masło maślane”; jedynie nakreślam założenia i paradygmat systemu.


Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Paradox_of_value

Można także skorzystać z fascynującego doświadczenia. Jeżeli w przeszłości zdarzyło się coś niezwykłego, coś co z pewnością „inni” zlekceważyliby, może nawet uznali za kłamstwo, niedorzeczność, szaleństwo, ale my wiemy, bo doświadczyliśmy tego głęboko, iż pewne mechanizmy zadziałały na naszą korzyść – to możemy założyć, że poznaliśmy wiedzę, w języku potocznym „metodę na osiągnięcie czegoś”, z której możemy stworzyć swoją własną zasadę, a potem „podsystem” do innego, o szerszym zastosowaniu. Oczywiście tworząc tą zasadę należy raczej okroić jej zastosowanie i elementy składowe, aby uchwycić istotę i nie doprowadzić do przerostu formy nad treścią.

poniedziałek, 22 września 2014

Osiąganie celu


             „Ludzie zawsze przybywają punktualnie tam, gdzie są oczekiwani”.

         Po co w ogóle podejmować cel i realizować go. Albo inaczej: po co aktywnie tworzyć, planować, chcieć realizacji marzeń, wyciągać wnioski?

         Można by odpowiedzieć prosto z mostu: bo inaczej nadal tkwilibyśmy w epoce kamienia łupanego.

         Powyższy cytat posiada pewną niebezpieczną sugestię. Skoro jesteśmy gdzieś i kiedyś oczekiwani, to znaczy, że mamy pewną „metę”. Idąc dalej tym tropem: owa meta, a cytat brzmi dostatecznie wzniośle, żeby założyć, że w grę wchodzą siły wyższe, implikuje, iż nasz cel został już określony – co prawdopodobnie jest prawdą, przynajmniej jeśli chodzi o pewne punkty kluczowe w życiu, przez które musimy przejść – a skoro tak, to po co tworzyć jakieś systemy. Czy to nie jest zabawa w Pana Boga? A może lepiej medytować? Albo zanurzyć się w świat zmysłów? 



Źródło: https://jdcore.wordpress.com/page/5/

W praktyce pewnie skończy się zwykłą prozą życiową i ciągłym wykonywaniem obowiązków, oraz „zasługiwaniem” na wszystko, jak nas porównywał Swami Wiwekananda: do psów, które chcą zwędzić kawałek jedzenia ze stołu i w każdej chwili mogą dostać kopniaka. Nie chcę tutaj opierać się, w każdym razie nie w całości, na hinduistycznym podejściu do życia i ideale, ale jeśli ktoś chce być aż tak pragmatyczny i lekceważyć ambicje, samorealizację i wyciąganie wniosków to pewnie tak właśnie żyje.
         



Źródło: http://www.boomsbeat.com/articles/2203/20140402/dogs-caught-stealing-food-photos.htm

Autor powyższego cytatu zapisał także inne myśli, według których celem człowieka jest znalezienie własnego miecza, a tajemnica miecza polega na tym, co się chce z nim zrobić.




         Często możemy natknąć się na teorię, iż liczy się droga a nie cel. Przyjemność drogi, udręka celu, ale gdyby nie było celu nie byłoby także drogi. Gdyby nie było marzeń.

         Dla jeszcze innych:

„Jest ciężar do dźwigania droga do przebycia,
jest ciężar do dźwigania i cel co nam umyka.
Jest ciężar do dźwigania wolno go  złożyć na.
Ten ciężar, to my sami, stąd tam, stąd tu, stąd tam”.

                                                                    (Dean R. Koontz)

         Cel, w jakim ja go używam nie oznacza obowiązku. A droga nie jest płynięciem pod prąd. Wręcz przeciwnie: jest oczyszczaniem się z wątpliwości, a powyższe teorie mają nas napełnić wątpliwościami. Dobieram zasady, które mają funkcjonować dla mnie lub wysnuwać logiczne wnioski, które powodują budujące przekonania. Opierać się na tych elementach, które mnie wspierają. W końcu, gdzie cierpienie, tam fałsz. Celem celów jest taka droga, aby nawet konieczne, fizyczne czynności były przyjemnością (czyli jakimś celem). Jeżeli w to uwierzę i pozbędę się wątpliwości, to już osiągam jakiś cel.
         Naprawdę mamy uwierzyć, że nie liczy się cel? Pewnie, że się liczy, tyle, że można podejść na wiele sposobów do tej kwestii. Nie nawołuję tu do zbudowania swoistego perpetuum mobile, ale przypominam, że opieram się na ideach. Stoją one za rzeczywistymi zdarzeniami, które „stają się”, a to wymaga wzięcia pod uwagę, że wszystko kosztuje. Ale zaczynam od obrazu prawdziwego i wyidealizowanego.




          Postęp nauki jest budowaniem wielkiego systemu. Dokładaniem kolejnych elementów, bazowaniu na poprzednich, najlepszych jak się da…całość ma funkcjonować. Odległe (tylko pozornie odległe) elementy to kamień węgielny jakiegokolwiek postępu, w jakiejkolwiek dziedzinie, od najprostszych do najbardziej skomplikowanych; i czyż to nie jest realizowaniem celu?! A może wystarczyłby spokój i przebaczenie? Nie, to nie ironia, to tylko część systemu.

Realizujemy cele, robimy to bo je mamy, i całe szczęście, oby jak najlepsze, oby dające jak najwięcej radości, i chcemy najlepszych narzędzi sposobów, teorii, systemów. W końcu, czy kiedy robimy bigos, to mamy nakupić kapusty, boczku i innych składników i wrzucić je do garnka…a potem być już prawdziwym sobą (Andrzej Batko)?

Budowanie systemu jest związane z faktem, iż w pewnych etapach nad jego konstrukcją można napotykać się na informacje, iż w przeszłości ktoś już podążał tą ścieżką i okazała się błędna; może także dojść do przebłysku, iż nie konstruujemy niczego odkrywczego, choćby z samej, błędnie rozumianej zasady: „nie ma nic nowego pod słońcem”, lub faktycznie napotkamy zasadę ustanowioną przez kogoś setki lat temu łudząco podobną do naszej; dla gatunku – poprzez ewolucję – pewne prawdy mogą być powszechnie znane (na przykład przez podświadomość).

Rzecz w tym, że po pierwsze: skutek ma się zamanifestować w moim życiu! Dla mnie pewne cele są świeże (nawet jeśli ktoś już je zna z doświadczenia). Po drugie: jeżeli buduje system (podsystem dla systemu osiągania mojego celu) bardzo ogólny – nie związany ze mną – tłumaczący pewne procesy w życiu, to robię to w indywidualny sposób, korzystając, tak jak się da, z uznanych prawd, dobrej woli, podpartych inteligencją i używając wyobraźni, która jest konieczna, aby powiązać pozornie odległe elementy. Do budowy systemu potrzebna jest siła twórcza, a tą wyrażam językiem metafizyki (czasami „między wierszami”).


Źródło: http://www.grypuzzle.pl/puzzle-zabytki-i-innych-atrakcje-turystyczne-w-ameryce-puzzle_2.html

wtorek, 26 sierpnia 2014

Sobotnia noc

Interesującą mieszankę stylów muzycznych można było usłyszeć w Gliwicach; wystarczyło zrobić krótki spacer z Parku Chopina na starówkę. Scena w parku wygląda interesująco i - jak można było się domyśleć - tutaj koncert obserwowało znacznie więcej ludzi; zapewniła to owa klimatowa scena i nazwisko Marka Dyjaka, ubranego w czarną marynarkę, z głosem idealnie dostrojonym do zapadającego zmroku. Niestety głowy zasłaniały część sceny.


Tak samo wciągający jest tekst piosenki. Niektórzy rozkoszowali się nim siedząc na trawie, większość stała i cały czas przychodzili nowi słuchacze. Żeby zobaczyć artystów trzeba było podejść bliżej.

Ciekawa kolorystyka.



Po chwili znalazłem się otoczony kilkunastoma osobami. Osobiście nie jestem fanem tego typu muzyki i zastanawiałem się: co sądzą o tym okoliczni mieszkańcy, gdyż wnętrzności podskakiwały w takt imponującego nagłośnienia, aż wokalista miał problem z przekrzyczeniem basów. 



poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Teatr - cyrk part 3


Niestety tylko drugi i trzeci film w miarę dobrej jakości. Teatr circoPitanga.








Plenerowe, awangardowe teatry cd.

Dwie fotki z przedstawienia czeskiej grupy: Tri v tricku. Jakoś nudnawo było.





Plusem była czeska aktorka, która miała stanowić Helenę Trojańską dla dwóch mężczyzn, ale fabuła taka sobie i wykonanie też.

Polska grupa: "scena c" zaczęła od dość oryginalnej prośby o wrzucanie pieniędzy do puszki, gdyż "formacja muzyczna nie dojechała i sami muszą grać na instrumentach", choć trzeba przyznać, iż nawet im to wychodziło. Większość widzów rozsiadła się na trawie, a artyści rozkładali kolejne rekwizyty:






Zaangażowano nawet osoby z publiczności i zrobił się z tego mały happening.




Dziewczyna pedałowała, a chłopiec robił dymy. To na tyle.






wtorek, 15 lipca 2014

Spektakl awangardowy

W sobotni wieczór zahaczyłem ponownie o Park Chopina.

Kiedy przyszedłem tutaj, już zachęcający tłumek wyczekiwał na coś niecodziennego. Alternatywą był mecz o 3 miejsce: Holandia - Brazylia, jak stwierdził później główny artysta:)

Było ciemno, placyk okrążony szczelnie, ale udało mi się znaleźć wolne miejsce; obok mnie pan w marynarce i dwóch fotografów - pierwszy dość znudzony, pozostali wypstrykali dwieście zdjęć, to dopiero odchamianie się:)

Na trawie siedziały dwie dziewczyny, w tym jedna naprawdę zafascynowana. Postanowiłem chłonąć przedstawienie. Teatr Formy prezentował spektakl pantomimicznie.


Początek był dyskretny. Dziewczyna w czarnym sweterku aż podskoczyła, zdecydowanie należy tu dostrzec drugie dno:)
Każdy kolejny fragment ma inne tło muzyczne i odpowiednią dla niego ekspresję aktorów.

I jeszcze mroczniej:


Więcej światła - uatrakcyjniło scenerię. Kolorowe refleksy wprowadziły energię, niestety ktoś mi wszedł w kadr... ale ten klimat! Wieża Babel nabrała rumieńców - po mrocznych i nieskoordynowanych początkach ludzie pną się wyżej.


Choć i zdarzały się przerwy, kiedy niektórzy zastanawiali się: czy mają udawać zainteresowanych?


Końcówka. Wprowadzenie dziecka na scenę, które nie wdrapuje się na Babel, a jedynie bawi się. Nie interesuje go sztuczny twór, który i tak jest niemożliwy do dokończenia.










niedziela, 6 lipca 2014

Fireshow

W sobotę postanowiłem się udać na fireshow; byłem ciekaw: jakie atrakcje przygotowano w ramach inicjatywy "Ulicznicy" - zawsze to, co undergroundowe jest ciekawsze i tacy twórcy mają coś dodatkowego do zaoferowania. Usadowiony między kameralnymi dróżkami Park Chopina zachęcał, aby go odwiedzić.


Przybliżając się do płotu można było zauważyć zgromadzenie ludzi niecierpliwie oczekujących przedstawienia.


Jedni namiętnie dyskutowali o sprawach technicznych:

Inni o czym innym:


Wreszcie nastąpiła kulminacja:





Długonogą zastąpiła interesująca scena w restauracji - pewnie pokłócili się o rachunek:




Kolejna atrakcyjna tancerka: stwierdziła, iż jest z Wisconsin - mówiła to odwrócona pupą do publiczności, jakoś nie wzbudziła aplauzu, ale trudno nie docenić klimatu imprezy; raczkujące lato wzbogacone zapachami sobotniej nocy:




Ciekawą ingrediencję stanowił zespół L'ombelico del Mondo...rytm bębnów i innych instrumentów oraz wyginające się dziewczyny:

 

Takie imprezy są super, nawet jeśli publiczność klaska na wyrost. Stojąca obok straż pożarna dodawała uroku. 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Niebo nad Gliwicami

         Ostatnio szukałem pomysłu na awatar i stwierdziłem, że niebo może stanowić dobry podkład do łączenia z innymi obrazami w celu stworzenia ciekawej kombinacji.


Po co szukać gotowych zdjęć i zamartwiać się prawami autorskimi. 


Powyżej prawie jak z Microsoftu.


czwartek, 29 maja 2014

Prace naukowe

Promotorzy mają różne pomysły na temat: „Jaki powinien być prawidłowy układ pracy magisterskiej”. Podobnie ma się rzecz z innymi jakimikolwiek innymi tekstami naukowymi.
Poniżej przedstawię luźne spostrzeżenia. Kilka uwag dotyczących niewątpliwie szerokiego tematu.


czwartek, 8 maja 2014

Pomoc w pisaniu



Poniżej przedstawię swój punkt widzenia na kwestię pomocy w pisaniu dla kogoś zlecającego teksty. Czy poszczególne rodzaje prac wymagają innego podejścia, a może jest to taka sama „robota”? Moim zdaniem jest to temat złożony; tutaj zaprezentuję część tego zagadnienia.


Pasja pisania przynosi satysfakcję sama w sobie; daje wolność i możliwość kreowania własnych „światów”, umożliwia także ujęcie myśli w słowa. Jest to szczególnie ważne, gdy te pierwsze kołaczą w głowie, plączą się i dekoncentrują; mogą nawet powodować negatywne stany.

Taka pasja powinna przynosić profity, ponieważ pisarz to – moim zdaniem – najbardziej wnikliwy obserwator: obejmuje całość obrazu, włącznie z tym co niewidoczne (wszystkowiedzący narrator, twórca), a następnie przedstawia fragment tego obrazu obiektywnie, ale w subiektywnym klimacie - stosując sobie znane środki oraz tak zwany warsztat. Kolejne półki tego warsztatu zawierają narzędzia, które umiejętnie używane mają dać efekt.

Ale nic z tego nie będzie, jeśli się nie ma pomysłu; nawet zwykła praca szkolna będzie zubożona.

Tak więc pomoc w pisaniu ma dwa aspekty:

  1. Pomoc merytoryczna.
  2. Pomoc redakcyjna.

Z kolei w ramach pomocy merytorycznej wyróżniłbym trzy poziomy:
- wiedza na dany temat,
- zaproponowanie tematu i plan pracy, konkluzje,
- przelanie treści na papier na swój oryginalny sposób.

Z pewnością przydaje się doświadczenie z pisania prozy, choćby po to, aby nadać pracy niesztampowy wyraz. Przydaje się to nawet w pracy inżynierskiej, gdzie między punktami, podpunktami a tabelkami twórca formułuje tezy.

Oczywiście, jeżeli jest to praca szkolna lub naukowa, to podlega pewnym rygorom, więc siłą rzeczy możliwość rozwinięcia skrzydeł jest ograniczona. Jednakże nawet wtedy można konstruować pracę według własnej recepty; tylko w ekstremalnym przypadku, jeżeli jest to praca pod tytułem: „Kto jest twoim idolem i dlaczego Lenin?”, nie rozwijałbym wniosku.

Istnieje mnóstwo tematów, które mogą stać się początkiem ciekawej, a czasem wielowątkowej pracy. Istotny jest sposób rozpoczęcia i ma on zaciekawić w niebanalny sposób. Warstwa „dowodowa" powinna odkrywać drugie, a najlepiej trzecie dno. Zakończenie i wnioski powinny wnieść coś odkrywczego.

Proponuję pomoc uwzględniająca te aspekty pisania. Interesujące są próbki tematów i wprowadzenia, gdyż dają pogląd na spektrum tematu.


Osobną kwestię stanowi pisanie tekstów ofertowych; wtedy bardziej posługujemy się językiem retoryki, a powyższe zasady są „skondensowane”. Poza tym taki tekst jest pod konkretnego klienta… ale z drugiej strony klient nie kupuje towaru tylko Ciebie, jak twierdzi wielu speców od sprzedaży bezpośredniej, bo gdyby było inaczej, to towary sprzedawałyby się same według niższej ceny! 

środa, 30 kwietnia 2014

Kolejne ciekawe budowle w Gliwicach okiem spacerowicza

Można na niego trafić mijając Strefę Ekonomiczną i kierując się ku Łabędom. Zupełnie niespodziewanie - dla kogoś, kto jeszcze nie widział - wyłania się budowla kościoła. Przypomina trochę zameczek.



 Bardziej interesujący jest z bliska, jeśli można się przyjrzeć detalom, a zmrok pogłębia wrażenie tajemniczości.

I bliżej:


Wracając już w nocy, w pobliżu miejsca zamieszkania, widnieje arcyciekawa budowa przerobiona na...restaurację. Przed latami mieszkańcy twierdzili, że to niezbyt trafne miejsce na restaurację, na dodatek dość ekskluzywną, ale jak widać dobrze się mają.


Żółtooki potwór:


sobota, 29 marca 2014

Sugestywne opisy i wzbogacające ilustracje

           Czasem ilustracja idealnie podkreśla tekst, więcej: trafnie dobrana wzbogaca go. Wybrałem trzy przykłady ze swoich opowiadań i poszukałem ciekawych grafik. 


           "Obraz, który okazał się moim oczom przypominał odbicie w lustrze.
Światło nie tyle odbijało się od przedmiotów, co pokrywało je, unosiło się nad nimi, przez co wydawało się mniej realne.
Było zupełnie cicho, ale ta cisza ośmielała mnie; wszystko wydawało się kompletne, gdyby teraz ktoś zburzył tę ciszę, przed moim okiem pojawiłaby się iskrząca się plama, która rozrosłaby się na cały świat.


To świadomość, że mogę przyzywać własne marzenie nadaje sens życiu. Ten pokój był ukryty głęboko we wszechświecie, w mojej podprzestrzeni, ale był całkiem realny".


            "Idealna symetria pokoju oddawała moje dążenie do doskonałości.
Jasne barwy drewna w seledynowym świetle nisko-umocowanych lamp, biała lekka firanka podpatrzona w jakimś horrorze ( kiedy bohaterka siedzi na oknie rozmyślając ...),
Pomieszanie euforycznego ukontentowania płynącego z tego, że robiłem to, co chciałem w tym wspaniałym otoczeniu z mroczną otoczka, która już okrywała moją podświadomość".

                                                 Jan Saudek: Zuzanka’s Night Window

            "Chcecie zobaczyć tą scenkę moimi oczyma?

Wyobraźmy sobie, że dookoła stolika światło gaśnie, ale nie do końca....stolik jest widziany jakby z góry; atmosferę tworzą ruchy twarzy, lekkie, stanowiące esencję światła, zapach kadzidła i cisza....".


niedziela, 23 marca 2014

Demonologia na co dzień

          Kiedyś w tv jeden z popularnych prowadzących swój program stwierdził, iż: "W Polsce, jeśli chcesz stracić przyjaciela, to odnieś sukces!". Jest to opinia krańcowa, ale wielu z nas spotyka ludzi - czasem miłych i inteligentnych, a nawet uduchowionych - którzy mogą człowieka okraść z entuzjazmu.
         Ciekawą odpowiedź na powyższą kwestię znalazłem w opowiadaniu: "Życie pozagrobowe świętego Widikona od Katody", autorstwa Christophera Stasheffa. Otóż tytułowy bohater musi się zmierzyć z 4 demonami: przewrotności, porażki, entropii i paradoksu.
         Są to metafory najbardziej podstępnych i niebezpiecznych ludzkich typów.

1. Demon przewrotności.
      Słyszeliście kiedyś powiedzenie: "Mając takich przyjaciół, to nie potrzebujesz wrogów"?
Można to zastąpić innym: "Mając znajomych bez własnych celów, ambicji, dyscypliny...". To wyjątkowo perfidny demon, gdyż może mieć najbardziej ujmującą postawę; ostatecznie jednak sabotuje nasze wysiłki. Święty Widikon pokonał go "Brzytwą Ockhama"; która mówi, iż: "Wyjaśniając zjawiska należy dążyć do prostoty...".

2. Demon porażki.

        "Diabeł cytuje Pismo Święte" - i tak też bywa. Porażka i zazdrość jak studnia, znacie takich ludzi?
Niech tylko ktoś się wybije albo ma coś ponadprzeciętnego, wtedy usłyszy: "Uważaj na sufit".
         Za postawą takie człowieka nie istnieje żadna spójna filozofia, a jedynie pustka.
         Święty Widikon pokonał go zwierciadłem. Demon natychmiast wyciągnął swoje i odbił zwierciadło Widikona, bowiem tak działają demony porażki: odbijają bezmyślnie odpowiedź niczym lustro. Zwierciadło głównego bohatera, w wyniku działaniu Siły Bożej, powiększyło się tak bardzo, że doszło do sprzężenia zwrotnego w obrazach. Demon ujrzał siebie samego nieskończoną ilość razy: jednego w drugim...Okazał się tylko hologramem, nikim kogo warto by słuchać.

3. Demon entropii.

       Bez udziału czynników zewnętrznych entropia układu zawsze rośnie. Każda emanacja wszechświata może zawierać wadę, która doprowadzi do jej awarii, a być może śmierci, rozkładu. Jeśli przyjmiemy taki punkt widzenia, to już początek owego rozkładu.
       Demon, występujący pod postacią Murphy'ego - tego od twierdzenia, że jak się coś może zepsuć, to się zepsuje, stworzył muła - symbol nieposłuszeństwa wobec woli człowieka, beznadziei. Mułowi to wyrastała głowa z przodu, to z tyłu...Widikon związał go boską uzdą posłuszeństwa, zaciągnął w karby stwarzania i budowania struktur. Bo tym są prądy odnawiające życie.

4. Demon paradoksu.

Źródło: http://jumpthecurve.net/future/the-paradox-of-the-future/


        Najpotężniejszy przeciwnik. Władca krainy, gdzie początek jest końcem, czas biegnie wstecz, a zwycięstwo jest porażką. Ostatecznie doprowadza człowieka do konkluzji: "Po co to wszystko?".
        To również demon braku struktury: miłości, przyjaźni, celu. Jednak jeśli go przekreślisz z istnienia, to przegrasz, gdyż on też jest częścią wszechświata; jest powód, dla którego istnieje.
        Widikon pokonał go mocą Boskiego Jaja, które zmieniło Feniksa - demona paradoksu w jajo, którym - paradoksalnie- powinien kiedyś być, a nie powstać z popiołu.

     To są ciekawe metafory pewnych wpływów, na jakie jesteśmy narażeni, często nieświadomie. Warto chyba sobie zdać sprawę, jak działają pewni ludzie...na przykładzie humorystycznej opowiastki.